czwartek, 2 maja 2013

Odpoczynek w świątyniach i pociąg do Szanghaju


Ranek zszedł mi na pakowanie się. Bagaże zostawiłam u Rosjanki i się wymeldowałam. Ten ostatni dzień w Pekinie postanowiłam spędzić spokojniej, więc udałam się do Lama Tample. Jest to świątynia w stylu tybetańskim poświęcona Buddzie. Tuż przed nią rozpościerały się liczne stragany z kadzidłem dla osób, które w przeciwieństwie do mnie, udały się tam pomodlić.
Z zewnątrz architektura była typowa dla tego regionu, ale środek przywoływał mi na myśl wspomnienia z Indii, bo oczywiście był wypełniony figurami Buddy i jego uczniów. Z każdym odwiedzanym pawilonem posągi robiły się coraz większe, aż w ostatnim czekał na mnie prawdziwy gigant. W drodze do wyjścia co chwilą przysiadłam, by przyjrzeć się odprawianym rytuałom lub pojeść pomidorki koktajlowe, które rano kupiłam sobie na straganiku.
Później wybrałam się do znajdującej się nieopodal świątyni poświęconej Konfucjuszowi. Jest ona druga co do wielkości tego tupu świątynia w Chinach, największą znajduje się oczywiście w mieście urodzin filozofa. Przed wejściem do niej stoi pomnik tego znanego myśliciela. W środku kompleksu budynków można też znaleźć jego pomniki wraz z uczniami. Główną świątynia usytuowana jest na środku stawu, a w pawilonach dookoła niej znajdują się wystawy muzealne, które przybliżają życie mistrza oraz obraz Chin z okresu jego życia. Można w nich też zobaczyć jak wyglądały zajęcia z przepisywania kaligrafii. Znów miałam dużo szczęścia, bo załapałam się na kolejne przedstawienie. Muszę powiedzieć, że kombinacja tradycyjnych strojów, muzyki i tańca robi tu na mnie piorunujące wrażenie.
Wieczorem poszłam jeszcze na kolacyjkę do mojego zaprzyjaźnionego baru. Tym razem nieświadomie zamówiłam bardzo ostrą wołowinę z warzywami, więc darowałam sobie jedzenie w połowie, bo nie chciałam mieć problemów przed podróżą.
Podróż. Tak. Gdy weszłam na południowy dworzec kolejowy to zastanawiałam się czy nie pomyliłam miejsca. On wyglądał jak lotnisko, a z pewnością jest większy niż Okęcie. Każde z 7(?) pięter było gigantyczne, pełne ludzi, restauracji i drogich sklepów. Na każdym piętrze było kilkanaście peronów. Odprawa biletowa wyglądała też jak na lotnisku. Czekając przyglądałam się jak w jednym z rogów ludzie w różnym wieku grają w coś co przypomina zośkę.
Kiedy w końcu wsiadłam do pociągu okazało się, że w moim najtańszym przedziale są 4 telewizory, łóżka i klima. Radość z łóżek szybko minęła, gdy okazało się, że jest nas 6 osób w przedziale, więc mamy miejsca siedzące. Jednak po jakimś czasie dogadałam się z Chinką w przedziale, że tak być nie może i szybko zarządziłyśmy we dwie parę zmian. Dzięki temu wyszło, że udało mi się dostać górną pryczę :) I tak nawet nie zauważyłam jak minęło mi 12 godzin w pociągu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz