czwartek, 2 maja 2013

Pałac letni i nowe znajomości


Ach, dziś troszkę się zgubiłam w metrze. I na nic się zdało, że w moim przewodniku nazwy obiektów są też po chińsku , bo większość osób które prosiłam o pomoc nie wiedziały, że w Pekinie jest coś takiego jak Pałac Letni. Pewności, że jadę w dobrym kierunku nabrałam dopiero wtedy, gdy wagon zaczynał się robić pusty(!), a wciąż były w nim poza mną 2 białe kobiety. Gdy tylko wyszłyśmy to zagadałam do nich. Były to dwie Francuzki. Lisa uczy się tu chińskiego, a jej mama postanowiła ją odwiedzić.
Muszę przyznać, że obszar Letniego Pałacu jest przepiękny, a cały wypad zyskał dodatkowo dzięki towarzystwu tych zakręconych Francuzek, ale o tym za chwilę. Tak mi się z nimi dobrze rozmawiało, że nawet zrezygnowałam z mojego nawyku zobaczenia każdej możliwej rzeczy, którą poleca przewodnik.
Na początku wybrałyśmy się do ogrodu cnoty i harmonii. Miałyśmy szczęście, bo chwilę po tym jak się tam znalazłyśmy, zaczął się koncert tradycyjnej muzyki, po którym był też pokaz akrobatów i taniec kobiet z wachlarzami. Bajka!
Potem kupiłyśmy sobie lody dla ochłody i udałyśmy się na spacer na wzgórze długowieczności. Rozpościerał się z niego piękny widok na jezioro i kompleks budynków. Z racji na straszny upał postanowiłyśmy jak najszybciej udać się nad wodę, by trochę odpocząć. Tam przycupnęłyśmy na krawężniku i zjadłyśmy coś takie pierożki z mięsem i warzywami przygotowywane na parze. Mama Lisy bardzo lubi wodę, stąd wsiadłyśmy do jednej z łodzi by się trochę przepłynąć. Dzięki temu mogłyśmy lepiej podziwiać most 72(?) łuków oraz pawilon znajdujący się na małej wysepce. Niespodziewanie okazało się, że łódź nie zawraca w to samo miejsce, a służy do transportu na drugi brzeg jeziora. Zamiast myśleć o drodze powrotnej, zmęczone położyłyśmy się. Na trawie w parku. Miałyśmy więcej czasu dla siebie i to był moment w którym usłyszałam najbardziej niesamowita historię ever. Żeby ją streścić potrzebowałabym nie jednego postu, a parę, więc na razie musi Wam wystarczyć krótki zarys. W ich domu każdy czuje się jakby miał 3 nazwiska. Dlaczego? Bo Lisa ma nazwisko po tacie, jej mama ma swoje,a jej mąż swoje. Ale mało kto zna ich pokręconą historię, więc dzwoniąc i prosząc kogoś do telefonu używają nie tego nazwiska, które powinni. Ojczym Lisy jest anarchistą. Chyba do tej pory nie wiedziałam, co to tak naprawdę znaczy. Uważa, że nie powinno się dawać życia stąd nie chcę mieć dzieci, zresztą swoje życie też chciał sobie odebrać, ale mu nie wyszło. Nie wierzy też w Boga, jak i reszta rodziny, jak i w instytucje małżeństwa. Dlaczego więc wziął ślub że starszą od siebie kobietą z trójką dzieci? Bo bardzo bolały ją plecy i chciał jej poprawić humor, a wiedział, że ona chciałaby kiedykolwiek wziąć ślub. Z racji, że oboje nie wierzą,to wzięli go w stylu rodziny Adamsów, czyli wszyscy byli ubrani na czarno. Mogłabym jeszcze tak długo opowiadać, ale czas goni, a jeszcze mam trochę do opowiedzenia. O tej ciekawej rodzince napisze więcej, kiedy wybiorę się do Francji.
Wróciłam padnięta do domu, ale głód szybko stawia na nogi, więc postanowiłam zjeść coś w moich uroczych slamsikach. Znalazłam tanią miejscówkę i zamówiłam coś, co okazało się być podobne do kurczaka w cieściie znanego mi z polskiego chińczyka :P Tyle, że na początku strasznie brzydko pachniało od głębokiego tłuszczu, na którym pewnie smażono już coś po raz enty. Potem jednak okazało się bardzo pyszne, bez porównania do polsiej wersji. Wszystko to pomogła mi zamówić młoda Chinka, z którą miło spędziło mi się czas mimo bariery językowej. Była aktorka, a jej mąż gitarzysta, a mały synek po zachowaniu prognozuje mu karierę mistrza kung fu.
W drodze powrotnej spotkałam murzyna, który właśnie co przybył do naszego hostelu. Świetnie nam się gadało. Był pod wrażeniem, że podróżuje sama oraz, że widziałam tyle krajów. Ja za to podziwiałam go za to, że studiuje i pracuje w Chinach.
Co zaś było niespodzianka wieczoru. Okazało się, że Urugwajczycy nie wyjechali tylko zmienili pokój, bo przyjechali ich znajomi. Diego chwilę po tym jak wytłumaczył mi jak tanio kupić w Pekinie produkty nike czy adidasa, oznajmił mi, że się mu podobam. Że w nocy gdy inni już spali, chciał mi wręczyć karteczkę z prośbą o rozmowę na zewnątrz, ale gdy miał to zrobić, to wyłączyłam i odłożyłam telefon. Aż się chciałam gdzieś schować tak mnie tym speszył, ale zamiast tego wypiłam z nim piwko. Potem grał i śpiewał mi na gitarze i tak to minął nam mój ostatni wieczór w Pekinie.

1 komentarz:

  1. No no no taki piłkarski podryw na kartkę, ale żółtą czy czerwoną. Pozdrowienia od Tetryka

    OdpowiedzUsuń