poniedziałek, 5 września 2011

Fale, Park Guell, pierwsze doświadczeniaq z couchsurfing, pożegnanie

2.09.
Po niespełna 3 godzinach snów musieliśmy wstawać na śniadanie, a o 11 opuścić hostel. Wszyscy ruszaliśmy się jak ślimaki. Poszłam więc do recepcji spytać, czy nie możemy wyjść odrobinę później. Ku mojemu zdziwieniu ranną zmianę miała tam Polka! Mieszka i pracuje w hotelu, zarabiając w ten sposób 1000euro. Od ręki się zgodziła, żebyśmy jeszcze troszkę zwlekali oraz powiedziała, ze nie musimy chodzić z naszymi bagażami, tylko możemy zostawić je w przechowalni. Świetnie! Ja, Regina i Gat wybraliśmy się na plażę. Tym razem pojechaliśmy tam metrem, ale i tak nie uniknęliśmy Maco’s walk… To nowy zwrot, który utarł się po wczorajszym przydługim spacerze. Po drodzę zaszliśmy do supermarketu, kupiliśmy sobie wody, chleb  salami-lunch mistrzów.
Cieszyłam się jak dziecko stojąc w morzu i skacząc na każdą nadpływającą falę. A musze przyznać, że zdarzały się giganty, które łamiąc się na mnie powodowały, że przez chwilę byłam zamroczona. Totalny chillout, to właśnie to czego potrzebowałam po wczorajszej nocy.  Tak spodobała mi się ta atmosfera, że zdecydowałam się pływać bez góry od stroju, tak jak niektóre kobiety.
Po przemiłym nic nierobieniu rozdzieliliśmy się. Ni poszli do Starbucksa, a ja chciałam zobaczyć Park Guell, zanim przeniosę się do mojego hosta. To była poważna wyprawa;  kilka stacji metra, a potem zdobywanie wysokiego szczytu. Nie dałabym rady z tym, gdyby nie fakt, że kochani Hiszpanie rozmieścili co jakiś czas schody ruchome. Na wejściu spodobały mi się gigantyczne kaktusy, a dokładniej to, że ludzie wyryli na nich swoje imiona. Widok z parku był niesamowity! Barcelona robi wrażenie. Taras widokowy był z pewnością lepszym pomysłem, niż ciasna wieża w Sagrada Familia. Wijącymi się alejkami dotarłam do głównej atrakcji parku-placyku otoczonego miejscami do siedzenia zaprojektowanymi przez Gaudiego.  Są one zdobione kawałkami ceramiki we wszystkich możliwych kolorach!
Trochę mi tam zeszło czasu, dlatego napisałam do Javiera(mój host), że będę troszkę później niż się umawialiśmy. Ponieważ do metra było daleko wsiadłam w autobus, który zabraał mnie do pl. De Catalunya. To był dobry pomysł, żeby się nim zabrać, nie tylko widziałam niego atrakcje miejskie, ale i cudowne uliczki, do których sama bym nie dotarła. Po drodze spotkałam moich znajomych i udało nam się ustalić, że z każdym z nas próbował skontaktować się Mark w sprawie spotkania/imprezy. Regina miała dać mi znać, jeśli coś ustalą, a udałam się do Javiera. Trafiłam tam bez problemu, kierując się za odgłosami trąbki. Javier nie tylko gra na niej w każdej wolnej chwili, ale jest też całkowicie oddany jazzowi. Ma mnóstwo płyt, specjalnych kolekcji, plakatów, a jego sprzęt muzyczny jest wprost genialny.  
Udało mi się załapać na samodzielny pokój. Javier rozstawił mi łóżko w swoim pomieszczeniu gospodarczym, a Jisell(?)-dziewczyna z Londynu, którą też gości miała spać w dużym pokoju.  Poznałam ją dopiero później, kiedy wróciła ze spaceru.  Javier zechciał zabrać nas na koncert jazzowy. Tu poczułam małe rozdarcie, bo już wiedziałam, że moi znajomi się spotykają, a z drugiej strony skoro on mnie gości, to mogłabym ten czas spędzić z nim. Zwłaszcza, że koncert jazzowy brzmi bardzo zachęcająco. „Na szczęście” gdy dotarliśmy do klubu, okazało się, ze muzyki na żywo dzis nie ma, a informacja o tym w Internecie była błędna. Pospacerowaliśmy więc trochę trójką po wąskich uliczkach, a później ja udałam się do poru by spotkać się ze znajomymi. Kiedy usiadłam na molo Regina z Gatem byli już nieźle wcięci, a chę zauważyć, ze obije mieli być ok. 3 na lotnisku. Marka w tym momencie nie było, bo poszedł z chłopakiem do Macdonaldu. Nie mogłam się doczekać, kiedy go poznam.  Jak tylko zobaczyłam Marka w oddali to podbiegłam, żeby się z nim przywitać. Jego chłopak Sasha jest również przystojny, ma 30 lat i nie mówi za bardzo po angielsku. Uważam, że to niesprawiedliwe wobec kobiet, ze dwaj przystojny modele są zajęci. Ach, ta zazdrość…. Śmieszne było, że chłopcy przynieśli piwo z Maca. Nigdy tego wcześniej nie spotkałam. Więc kiedy tylko Mark zaczesz zkręcać skręta, ja przywłaszczyłam sobie jego kubeczek. Tak nam mijał spokojnie czas, puki nie pojawiła się policja. Ale się chłopaczek zdenerwował. Zmieniliśmy więc  miejscówkę i udaliśmy się pod Mirador de Colon-pomnik Kolumba. Tam mieliśmy sesję na lwach otaczających to miejsce. Później rozdzieliliśmy się na dwie grupy Regina z gatem poszli do hotelu po swoje rzeczy, ja z Markiem i Sachą do ich drogiego hotelu po ich bagaże i mielismy się spotkać na pl. De Catalunya. Niestety pożegnałam się tylko z Markiem, bo na znajomych z hotelu nie miałam czasu czekać, ostatnie metro odjeżdżało bowiem o drugiej. Nie szkodzi, bo z pewnością spotkamy się przy innej okazji!

2 komentarze:

  1. Bardzo się ciesze ,że miło spędzasz czas .:}

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo, Javier jednak się załapał na wycieczkę? Bene. Miałaś mi dać jego adres, żebym wiedziała, gdzie Cię łapać :D I chcę kartkę. Albo pięć.

    OdpowiedzUsuń