środa, 7 września 2011

Hospital de Sant Pau, powtórka z rozrywki, półtora mszy i Universitat de Barcelona

3.09.
Nie łatwo było się zwlec z łóżka po ostatniej nocy. Z rana czekało mnie wysyłanie wiadomości w sprawie noclegu w Walencji. Umówiłam się z Giselle, że razem pozwiedzamy, miałyśmy się w tym celu spotkać na metrze Jaume. Ponieważ, ktoś mi powiedział, że po jednym skasowaniu biletu można jeździć 1h15 min postanowiłam zrobić sobie małą wycieczkę metrem. Szkoda, że wcześniej tej informacji nie sprawdziłam. Okazało się, że faktycznie mogę przesiadać się ile chce, ale nie mogę 2 razy do metra wchodzić na jednym bilecie. I tak z swojego niedopatrzenia wykorzystałam prawie cały bilet... Pierwszym "metrowym" celem był Hospital de San Pau. Architektonicznie robi wrażenie. Niestety duża jego cześć była w remoncie. Zajęło mi to może z 5 minut, bo oglądałam go z zewnątrz. 
Ze względu na porę postanowiłam już jechać na spotkanie. Wybrałyśmy się na Pl. de Rei, a poźniej w kierunku Catedral. Przy okazji dowiedziałam się, ze w tym dniu od 17 wstęp do niej jest za darmo. Usiadłyśmy pod monumentem składającym sie na napis Barcelono i przyglądałyśmy się występowi grupy tanecznej, kiedy zaczęło się robić ciekawie, występ przerwała policja... Udałyśmy się w strone Englesia de sta. Maria del Mar, która okazała się jak na złość zamknięta. Okazało się, że tym razem z powodu ślubu. Bardzo chciałam zobaczyć pannę młode, więc kiedy Giselle powiedziała, żebyśmy już szły na free walking tour o której sama jej powiedziałam, znalazłam jakąś wymówkę, by się wyrwać. Myślałam,że zobaczę ją wychodzącą z kościoła. W końcu drzwi się otworzyły, a tam...nikogo nie było. Trochę byłam zawiedziona, weszłam mimo to zwiedzić środek. Ku memu zdziwieniu zaczęli też wchodzić goście weselni! Miałam więc okazję być na całej ceremonii. Mimo, że nie znam hiszpańskiego to i tak poznałam list do Koryntian o miłości. 
Kiedy tylko ceremonia się skończyła, udałam się z powrotem pod Catedral, żeby ja w końcu zobaczyć od środka. Kiedy wróciłam na plac przed katedrą, aż nie wiedziałam od czego zacząć. Z przodu stała scena z orkiestrą, a przed nią ludzie tańczyli w kółkach trzymając się za ręce. Później dowiedziałam się, że jest to taniec Sardana-naradowy taniec kataloński. Z tyłu mogłam oglądać przerwany wcześniej występ tancerzy hiphopowych. Latałam więc od jednego końca placyku do drugiego. Dopiero po jakimś czasie przypomniałam sobie po co właściwie przyszłam. Kiedy weszłam do kościoła, właśnie trwała msza. Mimo, że wiedziałam, że nic z nij nie zrozumiem, to bardzo chciałam w niej uczestniczyć. Odbywała się ona w części zamkniętej dla turystów. Udało mi się jednak przekonać jednego z ochroniarzy, żeby pozwolił mi wejść. W stałych elementach mszy modliłam się po prostu po polsku. Zaskoczyło mnie, że eucharystię można dostać do ręki. Po mszy zapaliłam, choć lepiej powiedzieć zaświeciłam świeczkę w jednym z ołtarzy. Wystarczyło bowiem wrzucić monetę i już zapalały się świeczki. 
Wracając do domu zrobiłam jeszcze jedną wycieczkę, tym razem pod Uniwersytet Barceloński. Muszę przyznać, że studenci w tym mieście uczą się w świetnych warunkach. W mieszkaniu udało mi się za to namówić Javiera, by zagrał mi na trąbce. Spodziewałam się jednej piosenki, a dostałam prywatny koncert. Widać, że sprawiło mu to dużo przyjemności. Skorzystałam też z tego, że u mnie w domu padały też czasem różne nazwiska ludzi ze świata jazzu, więc od czasu do czasu pytałam, czy zagra coś ich. Tak się Javier rozochocił, że postanowił nas zabrać na koncert jazzowy. Musiałam jednak odmówić, bo byłam już zmęczona po ostatnich dwóch nocach, na szczęście wiedziałam też, że następnego dnia wybieramy się na występ w ramach festiwalu jazzowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz