środa, 21 lipca 2010

Wczorajszy dzien...To byl pierwszy dzien, w ktorym odwiedzilam swoije miejsce pracy, pirwszy i ostatni! Zeby Was nie niepokoic juz teraz napisze, ze wszytsko skonczylo sie ostatecznie dobrze.
Pojechalam do naszego biura razem z 3 chinczykow i Andrea z Czech. Jest ono bardzo daleko od miejsca, w ktorym mieszkamy. Na samym poczatku mielismy spotkanie z szefem i juz wtedy ja i Andrea wiedzialysmy, ze nie mozemy zostac w tym miejscu. Tak sie balysmy, ze zaczelysmy do siebie mowic po polsku i czesku, zeby nikt nie wiedzial o czym dysktutujemy. I tak na przyklad, kiedy ja mowilam przesrane ona nasrana i tak dalej. Co spowodowalo, ze tak zle sie tam czulysmy? W opisie naszej pracy bylo info, ze bedziemy jedzic po szklolach, wsiach i.t.p. zeby pokazywac ludziom jakie sa zagrozenia zwiazane z HIV/AIDS lub zeby pracowac z ludzmi juz zarazonymi. Na miejscu jednak przydzielono nas do innej pracy. Dlaczego? Bo ludzie z Chin "wygladaja tak madrze" to niech oni roba takie rzeczy, a my bedziemy robic cos innego. Mialysmy przeprowadzic sie z domu, w ktorym teraz mieszkamy i zamieszkac w sierocincu. Moze nie brzmialoby to tak strasznie gdyby nie fakt, ze mialysmy dzielic pokoj z dziecmi tam mieszkajacymi, co oznaczaloby, ze nie pracujemy 8 godzinn dziennie, a 24 na dobe. Ponad to te dzieci nie znaja ani jednego prostego slowa po angielsku. Gdy sie spytalysmy szefa w jaki sposob mamy sie z nimi komunikowac, powiedzial, ze to bedzie nasze wyzwanie. Obie bylysmy mocno zaniepokojone, ale ciagle nie chcialysmy rezygnowac. Do miejsca, w ktorym mialysmy pracowac jechalo sie bardzo dlugo, co oznaczalo, ze nie mamy co liczyc na odiwedzanioe naszych znajomych, ale to ciagle nie jest powod do rezygnacji, bo w koncu przyjechalysmy na praktyke, a nie na wakacje. Na miejscu okazalo sie, ze te dzieci nie tylko sa sierotami, ktore maja AIDS, ale i inne choroby, ktorymi juz mozemy sie zarazic. Nie bylo tam tez obiecanego komputeru i internetu i chpoc moze wyda sie , ze to blache, ale to zawazylo na naszej decyzji. Oznaczaloby to, ze przez 40 dni nie mialybysmy kontaktu z naszymi rodzinami, znajomymi, ludzmi z AIESEC. Jak mialybysmy dac komus znac, ze cos jest nie tak. Dlatego wieczorem poszlysmy do Ronaka-naszego opiekuna w Indiach i powiedzialysmy, ze zle sie czujemy w naszej organizacji. Wiedzilam, ze sie o nas zatroszczy. Pozwolim nam zostac w jego projekcie, ktory bedzie polegal, na jezdzeniu do szkol i informowaniu uczniow o naszej kulturze i o problemach zwiazanymi z mieszkaniem w Indiach. Brzmi duzo lepiej! Juz nawet wczoraj zaczelam z nimi pracowac. Bedzie mnie to z drugiej strony sporo kosztowalo, bo w tym projekcie trzeba placic za zakwaterowanie i jedzenie, ale jest to tego warte. Wole to zrobic, niz meczyc sie przez 1,5 miesiaca, w miejscu, ktorego sie tak boje. W dodatku wczoraj przyjechala kolejna dziewczyna z Polski! To juz zawsze cos. Okazuje sie jednak, ze juz tak sie przyzwyczailam do angielskiego, ze wolalabym do nej mowic w tym jezyku. Ale ze jes ona swiezynka, to uywam tego jezyka, aby sie tu szybciej zaaklimatyzowala, bo wiem co to znaczy, przyjechac, kiedy inni sie juz znaja, tak bylo ze mna na poczatku.
Tak sie przejelam ta sytuacja, ze zapomnialam opisac, co mialo miejsce rano. Przyjechalam do Indii w porze monsumowej, wiec troszk mnie dziwilo, dlaczego ani razu nie padal deszcz. Przedwczoraj padalo cala noc i wczoraj rano. Na ulicach byla prawdziwa rzeka!! To nie rodzaj przenosci. Zeby wejsc do rikszy musialismy pokonac straszna wode. Dodatkowo byla ona strasznie brudna, bo niosla caly ten syf, ktory tu jest na ulicach. Jednak juz popoludniu drogi nie bylo po tym sladu.

1 komentarz:

  1. No to patrzę że zaczynają się schody. Szkoda, że tak zmieniła sie Ci praktyka ale jakoś z tego wybrnełaś mam nadzieje, że sobie poradzisz a może jak si e zorientuja że jesteś otwarta to zaproponują Ci coś innego. Porozmawiaj o tym z Ajitem może on cos poradzi. Pozdrowienia z gorącej i nie deszczowej krainy czyli z Łomży J.K.

    OdpowiedzUsuń