wtorek, 7 maja 2013

Suzhou i pociąg do Xian


Z samego rana wymeldowałam się z hostelu i dotarłam do głównej stacji kolejowej. 15RNB kosztowało mnie zostawienie głównego bagażu w skrytce. Miałam małe trudności, bo zamykana i otwierana jest na zdjęcie użytkownika, a kamera najwyraźniej nie była ustawiona dla osób tak wysokich jak ja.
Jak śmiesznie wyglądał pociąg. To był jeden z tych szybkich, więc domyślam się, że jego lokomotywa, która wyglądała jak dziób kaczki, była przystosowana w ten sposób do większych prędkości. W środku przypominał samolot. Z okna podziwiałam pola ryżowe, wioski, fabryki i inne 'chińskie' widoczki.
Na miejscu wzięłam taksówkę, by bez problemu dostać się do interesującego mnie miejsca. Czułam, że kierowca wiezie mnie okrężną drogą, by naciąć mnie na kasę, ale co mogłam zrobić. Moje przekonania sprawdziły się gdy wzięłam taksówkę w drogę powrotną, która wyszła mi taniej. No trudno. W pierwszej kolejności udałam się do Ogrodu Dobrego Zarządcy. Co za zapachy, co za widoczki! Zarządca musiał być faktycznie dobry. Spędziłam tam trochę czasu spacerując alejkami, podziwiając maleńkie pawiloniki, zatrzymując się na mostkach. Tego mi było trzeba, bo łapie mnie już powoli zmęczenie. W najbardziej odległym krańcu tego miejsca znajdował się ogród drzew bonzai(nie wiem czy to się tak pisze, a jestem zbyt leniwa by sięgnąć do przewodnika). Jest tu to traktowane nie tyle co ogrodnictwo, a co sztuka.
Rocker podpowiedział mi był odwiedziła muzeum w Suzho, bo jego nowa część została zaprojektowana przez tego samego architektura co luwr. I miał rację, że warto się tam wybrać. Nie dość, że budynek zaprojektowany ze smakiem, to i ekspozycja bardzo ciekawa. Z racji, że kolejka do środka była długa to miałam okazję coś zjeść. Tył razem był to makaron sojowy z warzywami, orzechami i miksturą, której bazę stanowił sos sojowy. Niezłe, choć jak dla mnie zbyt słone.
Po muzeum postanowiłam zobaczyć dwie bliźniacze pagody(rzadko się spotyka by budowano dwie obok siebie). Super, że w informacji turystycznej powiedzieli mi jak tam trafić, szkoda, że nie wspomnieli, że są właśnie w renowacji, więc nie można wejść na teren, w którym się znajdują. Nawet nie wiecie jak byłam zawiedziona, kiedy dotarłam tam zmęczona pokonując wcześniej spory dystans.
Było już na tyle późno, że jedyne co mi pozostało to udać się w drogę powrotną. Nawet przy dużym zmęczeniu nie powinnam zbyt narzekać, bo przejście się ulicą Pingjiang Lu to sama przyjemność. Po drodze idzie się wzdłuż kanału. Wszystkie domki, i bary wychodzą wprost ku wodzie. Co chwila zatrzymywałam się by skusić się na kolejny smakołyk. Gdy doszłam do bardziej turystycznego miejsca moją uwagę przykuł artysta, który nie oferował szybkiego portreciku na miejscu, a lepił na poczekaniu czyjeś popiersie z gliny. Był w tym na prawdę dobry, musiał też o tym dobrze wiedzieć, bo płaciło mu się tylko wtedy, gdy było się usatysfakcjonowanym z efektów.
Taksóweczka i jestem na dworcu. Gdy weszłam do pociągu to zrozumiałam, dlaczego tak dużo zapłaciłam za bilet. Czekał na mnie 4-osobowy przedział, łóżeczka z pościelą, czajniczek, różyczka i kapciuszki. W takich warunkach z pewnością nie będzie trudno spędzić 14-godzinną podróż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz