wtorek, 7 maja 2013

Armia z terakoty i nocne atrakcje


Na dworcu chwilę się rozejrzałam, bo teoretycznie zamówiłam darmowe odebranie mnie, ale nie miałam internetu, więc nie wiedziałam gdzie mam czekać lub coś. Na szczęście miałam że sobą opis jak trafić, więc zaczęłam mój spacer. Przeszłam przez bralę w murze miasta. Xian to jedno z nielicznych miast, które ma zachowane swoje oryginalne mury i to w świetnym stanie. Jak zwykle używając języka ciała udało mi się dostać potrzebne informacje by trafić do celu. Wow! Mój hostel znajdował się w genialnym miejscu! Był równocześnie największym hostelem jaki kiedykolwiek widziałam, a z informacji w recepcji dowiedziałam się, że dostał nagrodę za bycie najlepszym w kraju. W recepcji zaproponowałam 'starszej Pani' by dołączyła do mnie w drodze do terakotowej armii. Jak się potem okazało byłyśmy też razem w pokoju. Już po chwili mogłam się przekonać, że do Lucie nie pasuje określenie 'starsza Pani'. Co półtora roku robi sobie w pracy półroczny urlop i wybiera się w podróż. Tym razem jej chłopak towarzyszył jej w Indonezji i Laosie. Świetnie nam się też razem rozmawiało.
Wyszłyśmy razem na późne śniadanie. Odchodząc jak najdalej od głównej ulicy, udało nam się znaleźć cichą dzielnicę, w której chyba za często nie widują białych, bo gdy usiadłyśmy na taboretach przed knajpką(muszę to tak nazwać, bo brak mi innego słowa, ale daleko temu miejscu było do knajpki), to wiele osób zeszło się by na nas popatrzeć i się przywitać. Sprawdziłyśmy co inni mają w talerzach i zdecydowałyśmy się na kluseczki w ostrym sosie z wołowiną. Jak dobrze, że Lucie nie je dużo mięsa, to mogłam dokończyć jej porcję.
Już po chwili siedziałyśmy razem w autobusie i podziwiałyśmy widoki. Ja też z przyjemnością słuchałam jej historii z różnych podróży.
Na miejscu zwiedziłyśmy 4 budynki. W pierwszym było samo muzeum mówiące o odkryciu i okresie powstania. W drugim znajdował się dół, w którym było widać pojedyncze kawałki żołnierzy. W trzecim znajdowało się kilka figur, ale większość niekompletne. W ostatniej, największej było wiele rzędów żołnierzy, koni, widać też było jak wyglądają prace archeologiczne oraz zabawa w składanie postaci że znalezionych kawałków. Na pewno cały ten widok robi wrażenie, ale mimo to czułam lekki niedosyt, ale na ogół tak mam, kiedy mam zobaczyć coś, co jest bardzo popularne, bo wcześniej snuję wiele wyobrażeń na ten temat, które na ogół różnią się od rzeczywistości.
Po powrocie dopytałyśmy się w recepcji, czy są w Xian jakieś miejsca, które szczególnie warto zobaczyć nocą. Po uzyskaniu informacji wyszłyśmy na wieczorny spacer. W paru miejscach zaskoczyły nas nowoczesne hotele, które wykorzystywały dawne elementy architektury chińskiej. Taki miks nawet nieźle wyglądał. Później doszłyśmy do ronda, na którego środku stała wieża dzwonów. Mieniła się na wiele kolorów, przy czym, najbardziej charakterystycznym dla niej był błękit. Nieopodal tego miejsca znajdowała się wieża bębnów. Przy niej natomiast było wejście do dzielnicy muzułmańskiej. Przyznaję się bez bicia, że odruchowo kojarzę Muzułman bardziej z arabami, dlatego dość niesamowity widok stanowili dla mnie Chińczycy w muzułmańskich strojach. Tak czy inaczej, w tym miejscu była zupełnie inna atmosfera, niż w reszcie miasta. Bardzo mi się tam podobało. Często zaskakiwały mnie połączenia wierzeń muzułmańskich i chińskich. No, ale przyszłyśmy tam coś zjeść. A to czego nauczyłam się w Indiach, to, że w muzułmańskich dzielnicach można znaleźć sporo dobrego mięska i słodyczy. Nie zawiodłam się. Zaczęłam od wołowiny z rusztu, a kilka kroków dalej znalazłam knajpkę bardzo obleganą, a znaczy to, że jest z pewnością tam smacznie. Bardzo spodobał mi się proces przygotowania mego dania. Na początku młody chłopiec cienko rozwałkował dwa placuszki, potem jakiś starszy facet posmarował je wodą i mielona wołowiną, którą przykrył pietruszką. Zlepił oba placki czymś co wyglądało jak pieczątka. Przyciskał tym krańce ciasta. Na koniec wrzucił to na głęboki olej i od tej pory nad moim daniem czuwała pracująca z nimi kobieta. Na konie pokroili gotowy placek na ćwiartki, tak, że mogłam podziwiać środek. Było pyszne! Lucie tylko się mi przyglądała podjadając swój chlebek, bo bała się tego, że robione jest to na starym tłuszczu. Kiedy tam tak siedziałyśmy to wywiązała się między nami ciekawa dyskusja. Mówiłyśmy o wierze, o różnicy między muzułmanami a resztą, o prawach kobiet, o byciu dobrym człowiekiem i o szanowaniu różnic kulturowych. Lucie powiedziała mi później, że tą rozmową wiele ją nauczyłam. To wydało mi się niesamowite, że ją mając 23 lata mogę kogoś kto ma 56 otworzyć na pewne kwestie. W drodze do domu zaszłyśmy na straganik, gdzie sprzedawano na wagę lokalne łakocie. Chyba nie muszę mówić, że obie byłyśmy najszczęśliwszymi kobietami pod słońcem w drodze do hostelu:) Ją miałam ku temu dodatkowy powód, bo tak jak sobie marzyłam, zobaczyłam puszczanie chińskich latawców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz