niedziela, 12 maja 2013

Moje chińskie urodziny


Gdy się obudziłam to złożyłam sobie życzenia. Jednak bycie daleko od domu i to samej nie jest łatwe w taki dzień. Miałam się spotkać z Rockerem o 10, ale było już później, a nie miałam od niego wieści. Gdy do niego zadzwoniłam okazało się, że nie skończył jeszcze tłumaczyć artykułu do gazety i zobaczymy się dopiero po 12. Nie zamierzałam bezczynnie czekać, więc wybrałam się na Płat Tiananmen. Ach, tylko wyszłam i zaczęło kropić. Na prawdę, w moje urodziny? Trudno. Na miejscu byłam tak wystarczająco wcześnie by w końcu wybrać się do Mauzoleum Przewodniczącego Mao. Nigdzie nie przechodziłam tak skrupulatnej kontroli, która powtarzała się co kilka metrów. Na początku kazano mi wyjść z placu i w budynku obok zostawić plecak i aparat. Tam płaciło się odpowiednią stawkę w zależności ile się miało aparatów. Kontrola, kolejna kontrola i nie zgadniecie, kolejna kontrola. Później u urzędników można było kupić białe kwiaty do złożenia przed pomnikiem Mao. Ci którzy się na to decydowali, kładli je oddając najwyższe honory postaci przewodniczącego. Byli też jedynymi, którzy mogli się zatrzymać przed jego pomnikiem. W środku musieliśmy iść w dwóch rzędach i nikt nie mógł się zatrzymywać. Mijaliśmy tylko żołnierzy, którzy gestem dłoni pokazywali, że należy zachować absolutną ciszę. Ich liczba podwoi'a się tuż przed niewielką salka, w której znajduje się ciało przewodniczącego. Dziwnie było oglądać kogoś, kto nie żyje. Wyglądał jak z wosku. Mało co nie rzucił się na mnie żołnierz, gdy próbowałam telefonem zrobić zdjęcie. Wyszliśmy i tak się skończył spacer, po gigantycznym budynku mauzoleum.
Zaraz potem poszłam do Muzeum Narodowego. Skoro już wiem, że jest za darmo, to chciałam poznać skarby jakie skrywał ten olbrzymi budynek. Zeszłam do piwnic gdzie znajdowała się wystawa związana z czasami antycznymi. Na początku wazy, a później zjawiskowe wyroby z brązu. Trudno było mi uwierzyć, że coś tak pięknego mogło powstać tak dawno. Dalej smoki i figurki postaci z okresu różnych dynastii. Wystawa wydawała się nie mieć końca, a przecież to dopiero jedna z kondygnacji. Gdy skończyłam zwiedzać ten okres postanowiłam, że wrócę do hostelu, a resztę muzeum zwiedzę kolejnym razem.
Gdy wróciłam do siebie miałam jeszcze chwilę czasu przed przyjściem Rockera, więc poprosiłam recepcjonistę, by pouczył mnie podstawowych zwrotów po chińsku. To jest zawsze zabawna sprawa, bo trzeba mi wiele razy powtarzać, bym była wstanie wymówić krótkie słowo. W trakcie tej lekcji zjawił się Rocker. Ucieszyłam się bardzo na jego widok. Poszliśmy razem na wspólny lunch zjeść psa! Tak, psa, prosiłam go wcześniej, by znalazł miejsce gdzie go serwują, bo chciałam spróbować go w moje urodziny. Przed przyjazdem tu wydawało mi się, że psa można zjeść wszędzie(nawet gdy się go nie zamawia). Okazało się jednak, że to nie tak łatwa sprawa. W Pekinie jest niewiele miejsc gdzie go serwują. Jest on bardziej popularny w innych rejonach Chin. Chodziliśmy od miejsca do miejsca, bo wszędzie pies był już "wyjedzony". W końcu udało nam się znaleźć miejsce, gdzie ciągle serwowali psa w formie hot pota. Nie wiem czy bardziej się ucieszyłam, czy zestresowałam. Usiedliśmy przy stoliku, gdzie odkryto palnik i postawiono na nim misę do hot pota, czyli dania, w którym wrzuca się wszystko do gorącej wody, a potem albo wyławia, albo wbija się w kawałki jedzenia wykałaczki. Potem na stole pojawił się półmisek z wędzonym mięsem psa. Wyglądało trochę jak dobra wędlina z konia, więc mniej się już stresowałam. Z warzyw pojawiły się między innymi korzenie lotosu, sałata, kiełki itp. Oraz nie mogło zabraknąć tofu. Rocker umieścił wszystko w gotującej się miksturze(to jednak nie była sama woda) i zaczęliśmy czekać w napięcie. W tym czasie przyjaciel wręczył mi prezent i zaśpiewał po chińsku sto lat. Zrobiło mi się strasznie miło. Po tym radosnym akcencie przyszedł czas na konsumpcję. Zarówno wędzone(spróbowałam), jak i później ugotowane psie mięso było wyborne. Skojarzenie z koniną okazało się trafne, bo w smaku jest dosyć podobne. Długo nam zajęło pochłoniecie tych smakołyków.
Później miło, że zaczęło kropić wybraliśmy się autobusem do parku,by PRZEJECHAĆ SIĘ ROWEREM! Specjalnie przed przyjazdem wzięłam lekcję jazdy, by móc się przejechać rowerem w Pekiniem. Wysiedliśmy nieopodal odrestaurowanej dzielnicy hutongów. Różniła się ona znacząco od tej, w której mieszkam. A potem doszliśmy nad jezioro otoczone zielenią. Tam wypożyczyliśmy rowery. Nie wiem, kto miał więcej zabawy-ja realizując marzenie, czy Rocker widząc mnie gibającą się na rowerze i czasem piszczącą, gdy mijał mnie blisko skuter lub samochód. Dałam radę, choć pierwszy raz brałam udział w ruchu ulicznym. Rocker zmienił później dla mnie trasę, bym się tak nie stresowała i wjechaliśmy w ciche uliczki hutongów. Po drodze zrobiliśmy sobie małą przerwę. Nie do końca się na nią cieszyłam, bo zatrzymaliśmy się po to, by zjeść coś, co nazywa się śmierdzące tofu. Nazwa nie zachęcała, a od innych podróżnych Słyszałam, by omijać to z daleka. Rocker jednak nalegał, mówiąc, że może nie pachnie ładnie, ale jest smaczne. Kiedy użył argumentu, że przecież chciałam próbować dziwnych rzeczy, to już nie miałam wyjścia. Zamówił nam porcję i dwie sody. Powiem tak, nie jest takie złe jakby można było zakładać, ale sama bym tego nie zamówiła. Myślę, że uratowało mnie też to, że był podany do tego sos sezamowy, który bardzo polubiłam.
Po oddaniu rowerów kontynuowaliśmy urodzinowy plan czyli udaliśmy się w drogę do KTV, czyli karaoke. Wybraliśmy to, które mieści się niedaleko uniwersytetu Rockera, bo ma tam vipowska zniżkę. Spytałam, czy w takim razie możemy zajść na jego kampus. Wow! Niesamowite jak różnią się tu warunki dla studentów od tych jakie są w Polsce. Akademik damski był na 10 tysięcy osób, a męski był nawet większy. Budynki były otoczone przez liczne boiska do koszykówki, korty do tenisa, stoły do pingponga i inne atrakcje. KTV faktycznie było niedaleko kampusu, choć jednak było mi trudno uwierzyć, że ten budynek był przeznaczony na tego typu rozrywkę. Wyglądał bowiem jak wysokiej klasy hotel. Gdy się do niego zbliżaliśmy dowiedziałam się czegoś na temat chińskiego karaoke, co spowodowało, że zaczęłam, żałować swojej decyzji, by się na nie wybrać. Okazuje się, że nie jest to jak w Polsce, że śpiewa się w barze przed wszystkimi zamówioną piosenkę. Tutaj każdy dostaje swój prywatny pokój, w którym czekają na niego mikrofony, zamówione przystawki i maszyna do karaoke. Dla mnie oznaczało to, że przez godzinę, nie byłam wstanie że wstydu wydusić z siebie dźwięku przed Rockerem. W końcu jest on wokalistą i przyznać trzeba, że śpiewa świetnie. Znał też wszystkie teksty piosenek. Więc ją tylko od czasu do czasu fałszowałam pojedyncze wyrazy chłodząc się w międzyczasie mrożoną herbatą z mlekiem.
Żeby zapomnieć o mojej kompromitacji udaliśmy się do baru, do którego Rocker chodzi często że znajomymi. Była akurat promocja na 2 drinki w cenie jednego. Rocker zaproponował czekoladowe martini. Czemu nie? Jak coś ma w nazwie czekoladę, to wchodzę w to, zwłaszcza, że nie da się jej w Chinach znaleźć. Zamówiliśmy też pizzę i ciasta. W końcu to moje urodziny, wiec powinnam mieć namiastkę tortu. Dla zabawy poprosiłam Rockera by powiedział kelnerowi, że mam urodziny(z racji, że byłam tak daleko od swoich bliskich, to wszystkim mówiłam o swoim świecie, bo potrzebowałam trochę uwagi). Nie spodziewałam się, że w związku z tym zaproponuje mi darmowy urodzinowy drink. Spędziliśmy w tym miejscu sporo czasu rozmawiając i wygłupiając się, przed wyjściem jeszcze tylko mojito i podpisy markerem na stole. Cały bar był pełen podpisów. Napisałam, że to najlepsze miejsce na 23 urodziny.
Gdy wróciłam do hostelu udało mi się namówić jednego Kanadyjczyka i Amerykanina na zaśpiewanie mi sto lat, ją im się odwdzięczyłam tym samym, bo mieli niedawno urodziny. Nawet recepcjonista dał się namówić na darmową sodę dla mnie w ramach prezentu.
W łóżeczku miło było czytać przed zaśnięciem życzenia urodzinowe od tych, którzy o mnie pamiętali. Dziękuję.

1 komentarz:

  1. Wszystkiego co naj moja Ty samotna podrózniczko. Twoje urodziny bez Ciebie też są ciężkim przezyciem. Mam nadzieje , że koloryt miejsca w którym spedzasz Swoje urodziny choć trochę osładza Ci ten czas. Twój tetryk

    OdpowiedzUsuń