czwartek, 3 maja 2012

Countryside aka "Tworzenie własnej sagi"

Wczorajszy dzień był długi i pełen niespodzianek! Na nowo poznałam mojego hosta-Thorsteina oraz nawiązałam nowe przyjaźnie z Bonnie i Tiago. Zanim opiszę co się działo w ciągu dnia muszę koniecznie napisać coś o każdej z osób.
Thorstein: na początku wydawał mi się dziwny, ale ja mu po prostu nie dawałam szans. To, że jest spokojny i wycofany wynika z tego, że wychował się daleko od miasta. Pośród gór, gdzie nie mieszkał nikt poza nim i mamą. Zajmowali piętro szkoły, w której ona uczyła. W ciągu dnia uczył się lub grał w nogę z innymi uczniami, później chadzał po górach, eksplorował jaskinie. Jest również bardzo miły, pomocny i dba o to bym ja i reszta miała jak najlepsze wspomnienia z Islandii.
Bonnie: 27letnia blondynka, troszkę eteryczna. Zaspała na nasze spotkanie. Była przez pół roku w Indiach, co nas do siebie zbliżyło. Ale mieszkała też np. w Nowej Zelandii i na łódce na Malezji. Ma dwójkę dzieci, którymi w tym momencie zajmuje się jej były mąż. Dlaczego tu przyjechała? Jest wiele powodów, a zarazem nie ma ich wcale. Chciała odpocząć od pracy. Zajmuje się edycją filmów, reklam. Odrzuciła propozycję pracy przy "Dexterze". Jak się później okazało jest też modelką. W wolnych chwilach jest też piosenkarką. Na Islandii trzyma się z grupką muzyków i producentów i razem próbują coś zdziałać. Zapomniałabym, jest z New Jork.
Tiago: ma 24 lata i jest z Porto. Na Islandię przybył w związku z projektem fotograficznym, który realizuje. Nazywa się "Borderlines of Europe", bierze w nim udział 12 fotografów, którzy wykonują zdjęcia w Turcji, Łotwie, Portugalii i Islandii, bo te kraje stanowią "narożniki" Europy. Tematem Tiago jest granica między człowiekiem, a przyrodą' realizuje ją zwłaszcza poprzez fotografowanie specyficznych budynków, bo kształci się na architekta. Powiedział, że przypominam mu jego dziewczynę, bo ona również ucieka z problemami w podróże. Jako ciekawostkę dodam, że jego jest trenerem olimpijskim.
Wstaliśmy o 6 rano, bo Thorstein był umówiony z Bonnie o 7 pod naszym domem. Jednak jej nie było. Zamiast z nią mój host wrócił do mieszkania z jakimś facetem. Był to Tiago, Portugalczyk. Okazało się, ze Bonie opowiedziała mu o naszej wyprawie, więc postanowił dołączyć. Dzięki niemu udało nam się również odnaleść Amerykankę. Zaspała w swoim hostelu i dopiero chłopcy ją obudzili.

Całą radosną czwórką wybraliśmy się samochodem terenowym na przygodę. Po kilkudziesięciu minutach dojechaliśmy do miejscowości Hveragerdi, którą nazwałabym ogródkiem Islandii, ponieważ znajduje się w niej mnóstwo szklarni. W końcu muszą się jakoś zaopatrywać w warzywa, a o dziwo nie chcą one rosnąć na polach lawy. Zboczyliśmy z głównej drogi i wjechaliśmy w malowniczą dolinę. Duże wrażenie zrobilo na mnie to, kiedy Thorstein przekroczył autem rzekę :D Dolinka wyglądała z daleka  jakby płonęła, bo unosiły się nad nią kłębki dymu.  Z bliska okazało się, że są to hot springs(gorące źródła). Zaskakujące uczucie, kiedy wkłada się dłoń do strumyczka, który ma około 50 stopni. Były też takie miejsca, w których widać była jak woda wrze! Bonnie zabrała ze soba z tego miejsca niespodziewaną pamiątkę, a mianowicie tonę błota, na swoich pięknych butach. Tak to jest, jak na wyprawę zakłada się śliskie kozaczki, a nie porządne buty trekingowe.
Kiedy ruszyliśmy dalej Thorstein zaczął nam opowiadać islandzkie sagi, w którym pełno jest niezwykłych bohaterów, cechujących się waleczności. Podobno te historie pełnie z jednej strony magii(elfy), a z drugiej brutalności(wymienia się sposoby zabicia przeciwnika) miały miejsce tam gdzie właśnie przebywaliśmy.Kolejnym przystankiem był wodospad, który wcześniej mogłam podziwiać tylko na fotografii wiszącej w kuchni mieszkania, w którym nocuję. Podobało mi się na niej zwłaszcza, że fotograf wszedł za ścianę spadającej wody. Kiedy ją oglądałam w domu, to nie przypuszczałam, że ja też będę mogła tak zrobić. Trochę zmokliśmy ale warto było! Kiedy jest się z drugiej strony ma się wrażenie, że poznaje się jakąś niedostępną innym tajemnice. 
Tuż za zakrętem zatrzymaliśmy się nieopodal dwóch niebieskich domków. Okazało się, że jest to szkoła w której uczył się i mieszkał Thorstein. Razem z mamą, która była tam nauczycielką, zajmowali poddasze budynku. Z tego miejsca wybraliśmy się do "rajskich gór", gdzie ,mieliśmy eksplorować jaskinie. Skończyło się na tym, że zrobił to tylko mój host i Bonnie. Dlaczego? Bo, żeby dostać się do wejścia trzeba było wspiąć się pionowej ściance. Może i brzmi super, ale nie dla kogoś, kto nigdy wcześniej tego nie robił. Wolałam nie ryzykować, zwłaszcza, że do dyspozycji było tylko kilka wystających kamieni i jeden łańcuch.
Specjalnie dla Tiago zatrzymaliśmy się w miejscu, o którym czytał, a wydało mu się ciekawe ze względu na jego projekt fotograficzny. Wszystkim nam wydało się ciekawe, jak powstały domy "wtulone" w skałę. Wszyscy czekaliśmy w napięciu, aż Tiago pokaże nam gotowe zdjęcie, bo tym razem robił je polrojdem. Tak dawno ich nie widziała, nie myślałam, że ktoś ich  jeszcze używa. Tiago miał jednak wiele aparatów ze sobą:) Troszkę mnie w tym miejscu przewiało, ale na szczęście pojechaliśmy później prosto do domu wujka Thorstena. Kiedy mówił nam, że mieszka on na przeciwko  wraku samolotu, który stal się atrakcja turystyczną dla wybranych, wyobrażaliśmy sobie, że każdy tam mieszka. Na miejscu przekonaliśmy się, że jest to jedyna zabudowa w promieniu kilku kilometrów. Czuliśmy się więc jak farciarze, że Thorstein nas tu zabrał. Byliśmy w szoku jak jego wujek opowiedział nam, że był trzecią osobą, która dotarła do samolotu  po wypadku! Na szczęście amerykańskim żołnierzom nic się nie stało, a wujek wezwał pomoc.
Po lunchu udaliśmy się na przejażdżkę konną. Naszym przewodnikiem była 14 letnia dziewczyna, która opowiadała nam po drodze historie z okolic. Konie islandzkie nazywane są też końmi wikingów, bo to oni je sprowadzili na wyspę. Są większe od kucy, a mniejsze od normalnych koni, przez co wygodnie się mi na nie wsiadało. Ponieważ wyobrażam sobie wikinga jako kawał faceta, to musiał on wyglądać komicznie na tym zwierzu. Po przejażdżce dziewczyna zaprosiła nas na farmę owiec, która należy do jej rodziny. Mieliśmy szczęści oglądać narodziny młodych owieczek. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego widoku. Wystające małe kopytaka z macicy, zwisające worki z wodami płodowymi z porodu, który miał miejsce chwile wcześniej, krew...
Po tym niespodziewanym elemencie naszej wyprawy udaliśmy się do miejsca, o którym marzyłam cały dzień- na lodowiec Solheimajokull!! Ulokowany był on na polu lawy. Cały krajobraz był nieco księżycowy. Zwłaszcza, że po ostatnim wybuchu wulkanu, na lodzie znajdowało się wciąż wiele popiołu. Z daleka przypominał więc zebrę:P Nieopodal, w miejscowości Solheimasandur, pośrodku "czarnej plaży" znaleźliśmy wrak wcześniej wspomnianego samolotu. W 99,9% przypadków jest się tam samemu, ale my trafiliśmy na moment, kiedy....niemiecka ekipa filmowa robiła tam zdjęcia do realityshow. Tiago był wściekły, 
bo uniemożliwiło mu to wykonanie wymarzonego zdjęcia. Zwłaszcza, że Niemcy rozmieścili w samolocie butle z gazem i małe bomby. Zaczęliśmy się jednak świetnie bawić, kiedy ekipa poprosiła Bonnie, żeby pozowała im do zdjęć we wnętrzu wraku! Wybiegała z niego udając przerażenie,  w trakcie kiedy pirotechnicy dokonywali małych eksplozji. Kto by się spodziewał, że może nas coś takiego spotkać! Wracając do domu wujka Thorsteina śmialiśmy się, że przy tylu przygodach tworzymy własną sagę:) Po obiedzie udaliśmy się już  w drogę powrotną do Reykjaviku. Dotarliśmy do domu po północy,więc każdy poszedł prosto spać.

2 komentarze:

  1. No super :D Opis porodu owcy - wyobrażam sobie jak tam kwiliłaś :D

    OdpowiedzUsuń
  2. W osłupieniu strzelałam foty:P Szczerze tej owcy współczułam... Ałć!

    OdpowiedzUsuń