środa, 21 września 2011

Porto-odsłona pierwsza


12.09.
Rano zjedliśmy tylko po jabłku i musieliśmy się śpieszyć, bo Gerson jechał na spotkanie z firmą. Zabrałam się tym samym autobusem co on, bo miał mnie on zawieść aż pod sam ocean. Porto tworzy aglomerację z mniejszymi miejscowościami nieopodal, do których można się dostać korzystając z tych samych środków transportu.Wysiadłam więc w Matosinhos przy Anemona- instalacji przypominającej wielką sięć rybacką. Stamtąd udałam się na spacer wzdłuż oceanu.  Wysoki  fale, skaliste brzegi, plaże i kolor oceanu zrobiły na mnie duże wrażenie. Doszłam aż do Monumento ao naufragio. Jest to pomnik przedstawiający wdowy i sieroty po wypadku jednej z rybackich łodzi. Przechodząc obok Senhor do padro dostałam się do centrum miasteczka. Urzekła mnie architektura, tak inna od tego co widziałam w Hiszpanii. Niskie, wąskie, kolorowe domki, kamieniczki stały wzdłuż wąskich uliczek. Porzuciłam mój plan zwiedzania i pozwoliłam sobie się zgubić w tych zaułkach. Po jakimś czasie byłam jednak już troszkę zmęczona, dlatego podjechałam metrem pod Ingreja dom Bom Jesus De matosinhos. Urokliwy kościółek z wspaniałymi zdobieniami wewnątrz.
Zbliżała się godzina na, na którą byłam umówiona na lunch z ludźmi z AIESEC. W ogóle nie udawało mi się złapać autobusu, którym miałam tam dojechać. Złapać to dobre określenie, bo one nie zatrzymują się tu na każdym przystanku, tylko wtedy , gdy ktoś chce wysiąść lub zacznie machać, ze autobus ma się zatrzymać. Mój refleks najwyraźniej nie był zbyt dobry. Raz gdy zatrzymałam jakiś samochód, żeby spytać się o drogę, to właśnie przejechał mój autobus… Kierowca to zauważył, więc życzliwie zgodził się mnie podwieźć na miejsce. Dojechałam na uniwersytet! Na stołówce zamówiłam to co zostało mi polecone-codfish( danie rybne, które może być przyrządzane na 365 różnych sposobów) i deser składający się z cieniutkich kluseczek w słodkim sosie. Bałam się, że za taką porcję będę musiała zapłacić niebotycznie drogo, a wyszło zaledwie 3,5 euro! Kultura studentów w Portugali jest czymś kompletnie innym, niż to co znam w Polsce. Ubrani sią oni w specjalne czarne garnitury i mają kapy(wyglądające jak grube koce) na których mogą przyszywać sobie różne znaczki. Poza tym pierwszoroczni nie mają lekko. Starsi uczniowie dbają o to, żeby młodszych ze sobą zintegrować, a robią to przez dokuczanie im. Byłam światkiem jak zebrali wszystkich świeżaków i kazali im robić różne gupie rzeczy, żeby ich upokorzyć.
Później udałam się nad ocean, gdzie za 2,5 euro wsiadłam do starego, jednowagonowego tramwaju. Podziwiałam z niego kutry rybackie, domki, uliczki, obserwowałam też ludzi. Trasa skończyła się pod kościołem świętego Franciszka. I tutaj zaliczyłam publiczne sikanie na zabytki, ale co zrobić… Nie ma się czym chwalić, ale przejdźmy już dalej.  Następie podziwiałam fasady i wnętrza takich budynków jak: Kościół s Nicolau R Infandete D Henrique,  Palacio da Bolsa, instytut Wina w Porto, w którym obejrzałam film o regionach, w którym wino jest produkowane, Mercado Ferreira Borges, w którym obecnie jest klub nocny, ja za dnia podziwiałam w nim dzieła pop artu i modern artu.  Teraz czekała mnie wspinaczka pod górę, bo Porto(jak z resztą się okazało nie tylko to miasto) cechuje to, że jest w nim wiele wzniesień. Dlatego kogo się nie pytałam, a był w warszawie, mówił, że jest to piękne miasto, bo takie płaskie! Zrobiłam sobie więc dłuższy przystanek w kościele E Torre Dos Clerigos. Łatwo go było znaleźć ze względu na wysoką, charakterystyczną wieżę. Usiadłam sobie na schodkach i wyjęłam muffiny do zjedzenia. Po krótkim odpoczynku i zwiedzeniu wnętrza, posżłam w dół ulicy Ingreja Dos Congregados. Kościół urzekł mnie zwłaszcza niebieskimi zdobieniami na zewnętrznych ścianach. Stamtąd udałam się pod ratusz miejski i kościół Trindade. Zmęczona  wsiadłam w najbliższe metro i pojechałam do mieszkania, bo na szczęście dostałam do niego klucze.
Wieczorem poszliśmy z Gersonem na spotkanie z jego znajomymi z AIESEC. Kiedy oni pili tylko piwo, my zamówiliśmy francesinha. Po opisie w przewodniku wiedziałam, ze będzie to kanapka w sosie. Mimo to nie byłam przygotowana na to co dostałam. W sosie piwnym, między dwoma tostami znajdowało się 4 lub więcej gatunków ciężkich mięs, a do tego dostałam jeszcze frytki! Nie było łatwo poradzić sobie z tym potworem, ale się nie poddałam. Z resztą nie mogłam, bo wcześniej dziewczyny mnie uprzedzały, że jest to ciężkie danie, a ja mówiłam chłopcom, że i tak je zjem, bo nie należę do panć. Później wybraliśmy się nad rzekę, bo tam w poniedziałki odbywa się studenckie nocne życie w Porto. Nie mogłam uwierzyć, że znajduje się tam tyle osób w poniedziałkową noc! Tłoczno, głośno i energetyzująco! Ciężko było się przemieszczać pomiędzy ludźmi stojącymi z litrowymi drinkami. Chwilę później też taki miałam na współ z koleżanką. Miło mi się gadało z jednym chłopakiem stąd, który studiując biologię pracuje nad znalezieniem rozwiązania na raka. Poznałam też Adama z USA, który ma korzenie polskie. Po jakimś czasie siedzieliśmy już w samochodzie w drodze do nocnego klubu. Tutaj można swobodnie jeździć po małym alkoholu. Swobodnie to i tak mało powiedziane, bo dziewczyna, która mnie podwoziła, jechała tak szybko, jakby od tego zależało jej życie. Za 3,5 euro weszłam do klubu o świetnym wystroju w środku. Plażowe klimaty, świetna muzyka i dziki tłum! Tańczyliśmy tak do 4 nad ranem. Ja pod koniec miałam już dosyć portugalskich piosenek i tylko czekałam na powrót.
W domu grzecznie poszliśmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz