wtorek, 5 lipca 2011

Ghaty w Varanasi, ceremonia nad Gangesem i wieczorne palenie zwłok.

28.08.
Rano obudziliśmy się już w Waranasi. Mieliśmy tam zarezerwowany hotel, więc bez większego stresu udaliśmy się tylko na postój z rikszami. Perfekcyjnie wynegocjowaliśmy cenę-10 rupii za osobę. Zatrzymaliśmy się przy szpitalu. Stąd maił nas ktoś odebrać. Po jakimś czasie pojawiła się sympatycznie wyglądająca, starsza, pulchna hinduska. Powiedziała, że jej mąż widział nas już z dachu ich domu. Prowadziła nas wąskimi, krętymi uliczkami. Trochę drażniło mnie to, że była aż za miła. Mówiła, że mamy czuć się jak w domu i wołać na nią mama. Plusem było, że pokoje były fajne. Śmieszne było, że łazienka była na balkonie. Coś w rodzaju małej szklarni. Zjedliśmy śniadanie na tarasie. Z racji, że rodzina jest wegańska były to tylko tosty z masłem i dżemem. Do tego kawa. Ja odpoczęłam sobie też na wiszącym fotelu. Kobitka planowała nam pobyt w Waranasi, co mnie denerwowało, w końcu mam swój przewodnik. Gdy inni ją słuchali, ja traciłam do niej sympatię. Po śniadaniu daliśmy jej do prania nasze rzeczy. Na pytanie ile to kosztuje, powiedziała, że taniej niż w hotelu i że potem wszystko wytłumaczy. Pożyczyłam od niej nożyczki. Nadszedł dzień pożegnania się z moim pięknym t-shirtem. Od potu i brudu był żółty, a po ostatnim dniu miejscami zielony. Postanowiłam wyciąć z niego moje ukochane logo. Może uda mi się je przyszyć do innego t-shirtu.
Miała nam tylko pokazać drogę do polecanych miejsc, bo właśnie szła kupić warzywa. Zabrała nas jednak do jednej z wielu dzielnic muzułmańskich do zakładu produkującego rzeczy z jedwabiu i kaszmiru. W tym momencie byłam już wkurzona. Nie jesteśmy hotelem, jesteśmy rodziną, a teraz traktuje nas jak zwykłych, głupich turystów, którzy kupią coś za niebotycznie duże ceny, bo wcześniej ktoś im zrobił mały pokaz. Tak jak się spodziewałam no początku zabrano nas do fabryki, by pokazać jak się robi materiał, a później na zapleczu sklepu usiedliśmy na podłodze i facet pokazywał nam różne produkty i jak odróżniać jedwab od poliestru zapalając nici. Dla mnie to była strata mego czasu, który mogłabym poświęcić na zwiedzanie. Ahmed był tego samego zdania i żeby to lepiej pokazać zaczął się chamsko targować z właścicielem. Ani on, ani kobieta nie byli z nas zadowoleni jako klientów. Tylko siostry z Grecji kupiły mamie szal za 350 rupii. Wróciłam z Ahmedem do pokoju po mój przewodnik. Koniec polegania na tej dwulicowej kobiecie. Tu nastąpił rozłam w naszej grupie. Andrea itp. chcieli iść tam gdzie radziła babeczka, a ja według przewodnika.
Obie strony były podirytowane… Na początku udaliśmy się do położonego najdalej na południe Ghatu Asi. Ja jak zwykle mam frajdę jak mogę odnaleźć coś ze zdjęć z mojego przewodnika. Tym razem było to drzewo obwiązane nitkami. Tutaj też pytaliśmy się o ceny łodzi. Oczywiście okazało się, że babeczka chciała nas zrobić w trąbę kolejny raz. Ona podawała cenę 300 rupii za osobę, a udało nam się znaleźć chętnych na 50-60rupii. Niestety okazało się też, że pewnie nie uda mi się zobaczyć wszystkiego z przewodnika, bo ghaty są zalane przez Ganges w trakcie monsunu i nie można do nich się dostać z brzegu, tylko z ulic, a to nie takie łatwe odnaleźć się w tych uliczkach. Następnie udaliśmy się trasą wyznaczoną przez kobietę. Minęliśmy jakąś świątynię, bo brama do niej była zamknięta. Zatrzymaliśmy się w czymś na wzór parku z świątynią lub grobem pośrodku. Usiedliśmy tam na chwilę, żeby odpocząć od upału. Doszliśmy do kolejnej świątyni tym razem mogliśmy przynajmniej do niej wejść. Na bazarku przed nią kupiłam 2 paczki bindi-nalepek na czoło. Chłopcy kupili zapas plecionych bransoletek. Udało mi się nawet jedną uprosić u Ahmeda. W upale i kurzu maszerowaliśmy w kierunku uniwersytetu, w którym miało znajdować się muzeum. Po drodze jednak spasowaliśmy. Myśleliśmy tylko o znalezieniu jakiegoś miejsca na odpoczynek i lunch. Zatrzymaliśmy się w końcu w restauracji, gdzie po raz pierwszy smakowało mi thali. Może dlatego, że było tylko za 30 rupii. Tutaj też wysłuchałam pierwszą krytykę ze strony Giny i Ahmeda. Poprosili mnie, żebym była milsza dla Andrei i Sylwii i żebym myślała więcej o grupie, bo nie jestem sama. Było mi przykro tego słuchać. Pewnie jest to prawda. Zachowuję się tak, bo ciężko myśleć o grupie, kiedy jest się w Indiach i chce się zebrać jak najwięcej wrażeń. Z resztą każde z nich też tak ma. Najbardziej zabolała mnie uwaga Ahmeda. Raz to mój przyjaciel, a dwa gdzie on myśli o grupie, kiedy np. zatrzymuje się coś kupić itp. Wróciliśmy do domu. Ahmed, Azis i Andrea po krótkiej przerwie poszli zwiedzić dalej, a ja Olga, Sylwia i Gina zostałyśmy na dłuższy odpoczynek. Dla mnie to nie był odpoczynek, bo większość czasu spędziłam w toalecie próbując się załatwić. Nie wiem co jest gorsze w Indiach biegunka czy zatwardzenie? Wiem tylko, ze tu jest ekstremalnie i nie ma się żadnych skrupułów w dzieleniu się problemem z innymi. Więc ja łazienki krzyczałam do dziewczyn. Z racji, że weszłyśmy z dziewczynami późno z domu, a mieliśmy się z resztą spotkać przy głównym Ghacie, postanowiłyśmy odwiedzić tylko główne miejsca. Na początku znalazłyśmy Ghat Tulsi-jedno z najstarszych miejsc w Waranasi. Kolejnym celem był Ghat Dżanhi. Ponoć jest najbardziej kolorowy. Może był kiedy mój przewodnik był pisany, ale teraz lata światłości ma za sobą. Potem postanowiłyśmy iść do głównego Ghatu i tam poczekać na resztę. Po drodze do Olgi przyczepił się jakiś chłopaczek. Mówił sprawnie po angielsku, ale jego towarzystwo nam ciążyło. Olga zaczęła mówić do mnie po niemiecku wiedząc, że ją zrozumiem, ale nie będę mogła odpowiedzieć. Kręciłyśmy się z nim kilka dobrych minut szukając Set Singh Ghat. W końcu zobaczyłyśmy parę turystów. Okazało się, że są z Niemiec. Cóż za zbieg okoliczności. Co więcej kobieta miała na sobie identyczne spodnie co ja i bluzkę tego samego koloru. Teraz nasz niemiecki przyjaciel wziął na siebie hindusa i chyba nawet pasowało mu jego towarzystwo. Okazało się też, że pomyliłyśmy ghaty i inny niż myślałyśmy jest głównym. Po drodze spotkaliśmy resztę naszej grupy. Wszyscy udaliśmy się na miejsce. Biedni Niemcy, nawet nie wiedza jak bardzo są naciągani przez hindusów. Strasznie dużo płacą za wszystko w porównaniu do cen, które umiemy wynegocjować.
Usiedliśmy na schodach ghatu i czekaliśmy na początek ceremonii. Jak wszystko w Indiach ona też zaczęła się z opóźnieniem. Ku mojemu zdziwieniu nie było to palenie zwłok. Myślałam, że tylko to jest w Waranasii. Na 3platformach an Gangesie stali mnisie(?), którzy wymachiwali różnymi świętymi przedmiotami. W trakcie inni śpiewali, klaskali, a jeden ślepie brał nawet kąpiel. Przez cały czas bałam się, że chce popełnić rytualne samobójstwo w Gangesie. Mimo, że wszyscy byli już zmęczeni postanowili ze mną zostać. Waranasi po śmierci babci wydało mi się ważniejsze. Z tego samego powodu ciężki był dla mnie moment obserwacji palenia zwłok. Dowiedzieliśmy się, że dla różnych kast są różne stosy. Jak również, że inny jest stos dla kobiety, a inny dla mężczyzny. Może też błędem było, że oglądaliśmy ten proces w nocy. To i zapach palonego ciała buduje straszną atmosferę. Nie pomagały mi komentarze Azisa typu, spójrz głowa. Na szczęście Ahmed zrozumiał co czuję. Bardzo się bałam wracać wąskimi, ciemnymi uliczkami. Nigdzie już nie było widać turystów, tylko my. Złapaliśmy rikszę do dworca. Chcieliśmy kupić bilety do Bodh Gaya na tą samą godzinę co Niemcy. Chodziliśmy od okienka do okienka, ale okazało się, że nie możemy ich kupić, bo biuro dla turystów jest zamknięte, a w hinduskiej części nie chcieli nam sprzedać. Dziewczyny nie chciały się zgodzić na mój pomysł, żeby bilety kupił nam jakiś hindus. Wróciliśmy więc, ja do domu, a reszta na obiad. Nie najlepiej się czułam, a jutro mieliśmy z rana iść na łódkę, podziwiać Ganges.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz