poniedziałek, 5 lipca 2010

Dzisiejszy dzień jest, był bardzo długi. Z samego rana wyjechałam do Warszawy na spotkanie z Janką. W końcu nie przegapiłabym brownie przed wyjazdem. Udało mi się w międzyczasie kupić grzałkę za całe, szalone 3 zł, która z pewnością nie raz uratuje mi życie w Indiach.
Okazało się, że wybranie się do Janki jest na miarę poważnej wyprawy. Jedzie się do niej, jedzie i jedzie...Warto jednak było bo zrobiłyśmy pyszne ciasto. Tak na prawdę, to bardziej ona je zrobiła, a moja rola ograniczała się do wyjadania czekolady.
Janka towarzyszyła mi również w drodze do ambasady indyjskiej. Niepotrzebnie się śpieszyłyśmy, bo okazało się, że mimo, że na jej stronie www jest informacja, że wydają paszporty między 15, a 16, to tak naprawdę działają dopiero od 16 do 17. Tutaj zadziałała logika, że obok azjatyckich ambasad musi być jakiś chińczyk i był!! Zjadłyśmy więc spory obiadek, zostało nawet na kolację.
Gdy uzyskałam już wizę, a zaznaczę, że łaskawie zaczęto je wydawać za 5 piata i poganiano nas ciągłym "fast", "next",Janka zabrała mnie do kawiarni "Amsterdam" prowadzonej przez jej znajome. Miejsce jest antyproheteroseksualne, czy jakoś tak:) Odbębniłam też właściciela mieszkania dając mu zapłatę za dodatkowych lokatorów. Wynajmuje pokój, żeby nie płacić w wakacje. Działo się więcej, ale już padam ze zmęczenia, dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz