czwartek, 24 lipca 2014

Hinduskie retrospekcje cz.1

Od dawna zbierałam się, żeby to uzupełnić. Niby niepotrzebnie, bo pewnie tylko dla siebie, ale czuję, ze muszę to z siebie wyrzucić, zmierzyć się z tym. Indie ciągle są we mnie otwartym rozdziałem. Zdarza mi się za nimi tak tęsknić, że aż boli. Nie wiem czy tęsknie za tym krajem, czy może jest to… No właśnie jak to nazwać. To co tam przeżyłam było dla mnie przełomowe z wielu powodów.
Postanowiłam przepisać moje notatki z dziennika, który napisałam w trakcie podróży. Nie zamierzam nic z nich zmieniać. Przestawię te wspomnienia takimi, jakimi je wtedy odczuwałam.  Bawi mnie teraz jak to czytam język, którego używałam, powtórzenia i błędy. Chyba wynika to z tego, że dawno wtedy nie używałam polskiego, a może nie potrafiłam znaleźć słów, żeby oddać to co się dzieje.
No to skończyła się praktyka i zaczyna się podróż.
26.08./27.08.

Ponieważ długo się żegnaliśmy praktycznie nie mieliśmy szans zdążyć na autobus… Na szczęście czas w Indiach mierzy się inaczej, to nie dość że po szalonej jeździe rikszą się nie spóźniliśmy, to jeszcze czekaliśmy aż autobus ruszy. Ja oczywiście musiałam się rozchorować przed podróżą, więc w autobusie tylko ciągałam nosem. 4 nad ranem dotarliśmy do Gwalior. To stanowczo za wcześnie, żeby zwiedzać, a również nie mieliśmy zarezerwowanego hotelu. Szybka decyzja, płacimy 60 więcej i jedziemy do Orcha. W Orcha zwiedziliśmy pałac, jak i hotelową łazienkę, w której myliśmy zęby. Nie tak łatwo chodzi się z plecakiem. Byłam mokra po 5m. Świątynia, obiad, świątynia i…jedziemy do Khadźuraho. W autobusie spotkaliśmy właściciela geust hous’a, który nam polecono w Orcha. Wracał właśnie od dentysty. Za 70rupi/noc spałam z robaczkami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz