tag:blogger.com,1999:blog-78125486000065682792024-02-08T07:00:23.906+01:00Z Agnieszką......z założenia mam nadzieję, że przez świat. Jeśli przy okazji zahaczymy o inne tematy, to 'przepraszam' lub 'proszę bardzo'-w zależności od Twoich oczekiwań.Unknownnoreply@blogger.comBlogger79125tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-24139890121260558522014-12-18T22:11:00.001+01:002014-12-18T22:11:37.588+01:00Moja droga krzyżowa<p dir="ltr">Zaczęłam dzień od pysznego, izraelskiego śniadania, które przygotował mi Chen. Zjedliśmy je razem na skompanym słońcem balkonie. Po nim wybrałam się na pierwsze zwiedzanie Jeruzalem. <br>
Początek nie był najlepszy. Z powodu mojego braku asertywności wobec obcych dałam się wciągnąć obcemu facetowi do jego mieszkania...  Byłam pewna, że czeka mnie coś złego. Skracając historię: udało mi się wyjść, ale ten facet chodził za mną wszędzie, udało mi się go pozbyć dołączając do pilgrzymów z Meksyku. W ten sposób nie tylko pozbyłam się problemu, a zyskałam też możliwość wzięcia udziału w drodze krzyżowej. Podążałam ze nimi od stacji do stacji. Na jednej z nich dołączyła do grupy Rebecka- dziewczyna z Szwecji. Szybko złapałyśmy dobry kontakt i podtanowiłyśmy dalej zwiedzać razem. Jedząc wspólnie falafel odkryłyśmy jaki świat jest mały. Rebecka za parę dni miała jechać do TelAvivu gdzie zatrzymuje się u chłopaka, którego ja wystawiłam... Oraz uciekła w Jerozolimie od hosta, u którego miałam się zatrzymać kolejnego dnia... Ale wracając do zwiedzania- udałyśmy się w kierunku Kościoła, w którym znajduje</p>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-81133378217256706252014-12-16T15:09:00.001+01:002014-12-18T22:11:57.189+01:00Wylot do Tel Avivu<p dir="ltr">Za raz wsiadam w samolot i za parę godzin będę na litnisku w Tel Avivie. <br>
Jestem z siebie dumna, bo idało mi się zmieścić 5 prezentów dla moich hostów z CS oraz inny strój na każdy z 4 dni, książkę i elektronikę w 20 litrowy plecaczek. To chyba mój osobisty rekord☺</p>
<p dir="ltr">Wylatuję z kacem moralnym, bo podjęłam dopiero teraz decyzję o tym czy zostaję w Tel Avivie czy jadę do Jerozolimy, a tym samym wystawiłam do wiatru jedną z osób, które były gotowe mnie przenocować... No ale ta decyzja została już podjęta, a ta trudna dla mnie do napisania wiadomość już została wysłana...</p>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-76200407841705517592014-08-08T23:23:00.002+02:002014-08-08T23:24:02.356+02:00Pierwszy lot krajowy - Gdańsk<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<span style="font-family: arial, sans-serif;">Do tej pory uważałam, że tylko osoby zamożne mogą sobie pozwolić na loty po kraju. A tu przyszedł taki dzień, że sama wybrałam się z Warszawy do Gdańska na weekend lecąc Rajankiem. Zajęło to mniej niż 40 minut! </span><br />
<span style="font-family: arial, sans-serif;">Nawet jeszcze była otwarta informacja turystyczna, wiec z głową pełną informacji jadę właśnie do Centrum spotkać się z Martą, która dojechała autokarem.</span><br />
<span style="font-family: arial, sans-serif;">Mamy w planach wybrać się na jakiś koncert w ramach Jarmarku św. Dominika</span><br />
<span style="font-family: arial, sans-serif;">Nowinką też jest to, że nie nocuje na CS, a w akademiku.</span></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-8030646109192454782014-07-24T21:47:00.001+02:002014-07-24T21:47:40.887+02:00Hinduskie retrospekcje cz.1<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div class="MsoNormal">
Od dawna zbierałam się, żeby to uzupełnić. Niby
niepotrzebnie, bo pewnie tylko dla siebie, ale czuję, ze muszę to z siebie
wyrzucić, zmierzyć się z tym. Indie ciągle są we mnie otwartym rozdziałem.
Zdarza mi się za nimi tak tęsknić, że aż boli. Nie wiem czy tęsknie za tym
krajem, czy może jest to… No właśnie jak to nazwać. To co tam przeżyłam było
dla mnie przełomowe z wielu powodów. </div>
<div style="border-bottom: solid windowtext 1.0pt; border: none; mso-border-bottom-alt: solid windowtext .75pt; mso-element: para-border-div; padding: 0cm 0cm 1.0pt 0cm;">
<div class="MsoNormal" style="border: none; mso-border-bottom-alt: solid windowtext .75pt; mso-padding-alt: 0cm 0cm 1.0pt 0cm; padding: 0cm;">
Postanowiłam przepisać moje
notatki z dziennika, który napisałam w trakcie podróży. Nie zamierzam nic z
nich zmieniać. Przestawię te wspomnienia takimi, jakimi je wtedy odczuwałam. Bawi mnie teraz jak to czytam język, którego
używałam, powtórzenia i błędy. Chyba wynika to z tego, że dawno wtedy nie
używałam polskiego, a może nie potrafiłam znaleźć słów, żeby oddać to co się dzieje.
</div>
</div>
<div class="MsoNormal">
No to skończyła się praktyka i zaczyna się podróż.</div>
<div class="MsoNormal">
26.08./27.08.</div>
<br />
<div class="MsoNormal">
Ponieważ długo się żegnaliśmy praktycznie nie mieliśmy szans
zdążyć na autobus… Na szczęście czas w Indiach mierzy się inaczej, to nie dość
że po szalonej jeździe rikszą się nie spóźniliśmy, to jeszcze czekaliśmy aż
autobus ruszy. Ja oczywiście musiałam się rozchorować przed podróżą, więc w
autobusie tylko ciągałam nosem. 4 nad ranem dotarliśmy do Gwalior. To stanowczo
za wcześnie, żeby zwiedzać, a również nie mieliśmy zarezerwowanego hotelu.
Szybka decyzja, płacimy 60 więcej i jedziemy do Orcha. W Orcha zwiedziliśmy
pałac, jak i hotelową łazienkę, w której myliśmy zęby. Nie tak łatwo chodzi się
z plecakiem. Byłam mokra po 5m. Świątynia, obiad, świątynia i…jedziemy do
Khadźuraho. W autobusie spotkaliśmy właściciela geust hous’a, który nam
polecono w Orcha. Wracał właśnie od dentysty. Za 70rupi/noc spałam z
robaczkami…</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-28133954944746282052013-05-12T11:39:00.001+02:002013-05-12T11:39:08.639+02:00Wsiąść do pociągu, byle jakiego...<br />
Rano po ciężkiej pobudce wstałam i na autopilocie wyszłam z hostelu i kupiłam w piekarni na przeciwko gorące nadziewane bułeczki. Nie ma nic lepszego na lekkiego kaca jak bułka z nadzieniem z natki pietruszki i jajkiem. W hostelu spytałam czy mój check out może być o 14 zamiast o 12. Tę dodatkowe godzinki przeznaczyłam na pranie i spanie. Ale cóż prędzej czy później musiałam wyjść. Zostawiłam tylko swój bagaż w przechowalni, by nie dźwigać go z sobą do 23.<br />
Gdy tylko wyszłam to zauważyłam, że lekki kac pomaga w antropologicznych obserwacjach. W końcu wyłączyło mi się ciągłe myślenie i analizowanie, więc w tej ciszy pozostało mi mnóstwo przestrzeni na czystą obserwację. Jakoś też nie śpieszyłam się jak zwykle, więc jak czyjeś zachowanie zwróciło moją uwagę, to w końcu obserwowałam je do końca, a nie przerywałam, gdy tylko wydawało mi się, że wiem już o co chodzi w podglądanej scenie.<br />
Było tylko jedno miejsce, w które chciałam się teraz udać-Muzeum Narodowe. Wczorajsza wizyta zrobiła mi smaku na resztę. Li Zijan, a dokładnie wystawa jego prac była moim prezentem urodzinowym od ludu chińskiego. Wystawa miała swoją premierę właśnie 8 maja i chcę powiedzieć, że bardzo, ale to bardzo przypadła mi do gustu. Autor jest zarówno genialnym portrecistą, jak i ma w swoim dorobku cykle pokazujące Chińczyków przy ich codziennych czynnościach oraz różne ludy zamieszkujące ten wielki kraj. Bardzo szybko dołączył do grona lubianych przeze mnie malarzy. Jeden z jego obrazów zdobi nawet moją tapetę na telefonie. Tego dnia udało mi się jeszcze tylko zobaczyć wystawę prac olejnych ukazujących Mao i rewolucję, jak i salę z kaligrafią. Ach, to oznacza, że przyjdę tu jeszcze raz i bardzo mnie to cieszy. Mam przed sobą do zwiedzenia jeszcze parę pięter.<br />
Pociąg miałam dopiero o 23 z groszami, więc musiałam znaleźć dla siebie jakieś miejsce na kilka najbliższych godzin, a o tej porze atrakcje turystyczne były już pozamykane(długo mi zeszło w muzeum). Tak! Jest jedno miejsce, które przygarnie człowieka o każdej porze- Pearl Market- ten wielki sklep/targ, o którym Wam pisałam. Jego nazwa wzięła się stąd, że na dwóch ostatnich piętrach sprzedają naturalne perły. Nie były one moim celem, na szczęście pozostałe trzy piętra to pamiątki, ubrania i elektronika. Gdy weszłam do środka, to nie wiedziałam przez chwilę co z sobą zrobić. Setki sklepików oferujących to samo, setki sprzedawców zaczepiających Cię o krok i namawiających do zakupu za absurdalnie wysokie ceny i czekających na Twoją zgodę lub negocjacje. Zakupy jakie ,chciałam zrobić, czyli prezenty dla bliskich, poszły szybko. Resztę czasu poświęciłam na trening negocjacji, w końcu po powrocie z Chin czeka mnie egzamin z tego przedmiotu. Po przejściu się po kilku stoiskach doszłam do wniosku, że większość stosuje tę same metody. Rozpoczynają negocjacje jako pierwsi i zakotwiczają je wysoką ceną. I faktycznie większość turystów po usłyszeniu ceny zaczynali proponować swoje również wysoko w stosunku do tego ile towar był warty. Jakie było zdziwienie pierwszego sprzedawcy, gdy po wstępnej rozmowie zamiast jak wszyscy spytać jaką jest ceną, to wyjęłam komórkę i napisałam na niej swoją bardzo niską propozycje w stosunku do rozmów które wcześniej podsłuchałam z wcześniejszym klientem. Oczywiście nie obyło się bez scen oburzenia, ale już propozycja z drugiej strony była tylko dwucyfrowa, a nie jak dla innych trzycyfrowa. Ile miałam zabawy w tym miejscu, ile różnych taktyk. Łatwiej się też negocjowało gdy nie mówiło się po angielsku i udawało, że się ich nie rozumie, wtedy wszystkie argumenty jakich normalnie używali odpadły.<br />
Czas upłynął mi tam bardzo szybko. Przyszła więc pora, by wrócić do hostelu po moje rzeczy. Gdy weszłam nikogo nie było w recepcji. Ach, wiem jestem złym człowiekiem, bo wykorzystałam ten fakt i poszłam szybko do pokoju, który opuściłam by trochę poleżeć na łóżku. Byłam strasznie zmęczona, ale i tak nie zasnęłam, martwiąc się, że ktoś mnie przyłapie. Ten zły uczynek potem się na mnie zemścił. Mianowicie jak wyszłam z metra i dopytałam się o drogę na dworzec, to zorientowałam się, że pomyliłam godziny odjazdu. Mój pociąg był za 10 minut, a nie jak myślałam, że za 30. Biegłam więc całą drogę z plecakiem całą zestresowana czy się wyrobię. Mokra wbiegłam na dworzec i co? W Chinach, jak już wspominałam, są one wielkie jak lotnisko, ale nie tylko to mają wspólnego z lotniskiem. Okazało się, że mimo, że miałam jeszcze dwie minuty, to nie mogę wbiec do pociągu, bo skończył się już boarding i bramki są zamknięte. Brawo ja, spóźniłam się na pociąg! Na szczęście z pomocą obsługi udało mi się wymienić mój bilet. Dopłaciłam raptem 6RNB i mogłam jechać następnym za godzinę, również hard bed. Uff, co za ulga.<br />
Takim sypialnianym jeszcze tu nie jechałam. Nie było przedziałów, a w każdym rzędzie były 3 łóżka. Moje było oczywiście na samej górze. Na początku pomogłam jednemu staruszkowi, a potem wdrapałam się po drabince na swoje miejsce. Spać! W Datong będę o 7 rano.<br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-56657934318347408712013-05-12T11:34:00.004+02:002013-05-12T11:34:34.711+02:00Moje chińskie urodziny<br />
Gdy się obudziłam to złożyłam sobie życzenia. Jednak bycie daleko od domu i to samej nie jest łatwe w taki dzień. Miałam się spotkać z Rockerem o 10, ale było już później, a nie miałam od niego wieści. Gdy do niego zadzwoniłam okazało się, że nie skończył jeszcze tłumaczyć artykułu do gazety i zobaczymy się dopiero po 12. Nie zamierzałam bezczynnie czekać, więc wybrałam się na Płat Tiananmen. Ach, tylko wyszłam i zaczęło kropić. Na prawdę, w moje urodziny? Trudno. Na miejscu byłam tak wystarczająco wcześnie by w końcu wybrać się do Mauzoleum Przewodniczącego Mao. Nigdzie nie przechodziłam tak skrupulatnej kontroli, która powtarzała się co kilka metrów. Na początku kazano mi wyjść z placu i w budynku obok zostawić plecak i aparat. Tam płaciło się odpowiednią stawkę w zależności ile się miało aparatów. Kontrola, kolejna kontrola i nie zgadniecie, kolejna kontrola. Później u urzędników można było kupić białe kwiaty do złożenia przed pomnikiem Mao. Ci którzy się na to decydowali, kładli je oddając najwyższe honory postaci przewodniczącego. Byli też jedynymi, którzy mogli się zatrzymać przed jego pomnikiem. W środku musieliśmy iść w dwóch rzędach i nikt nie mógł się zatrzymywać. Mijaliśmy tylko żołnierzy, którzy gestem dłoni pokazywali, że należy zachować absolutną ciszę. Ich liczba podwoi'a się tuż przed niewielką salka, w której znajduje się ciało przewodniczącego. Dziwnie było oglądać kogoś, kto nie żyje. Wyglądał jak z wosku. Mało co nie rzucił się na mnie żołnierz, gdy próbowałam telefonem zrobić zdjęcie. Wyszliśmy i tak się skończył spacer, po gigantycznym budynku mauzoleum.<br />
Zaraz potem poszłam do Muzeum Narodowego. Skoro już wiem, że jest za darmo, to chciałam poznać skarby jakie skrywał ten olbrzymi budynek. Zeszłam do piwnic gdzie znajdowała się wystawa związana z czasami antycznymi. Na początku wazy, a później zjawiskowe wyroby z brązu. Trudno było mi uwierzyć, że coś tak pięknego mogło powstać tak dawno. Dalej smoki i figurki postaci z okresu różnych dynastii. Wystawa wydawała się nie mieć końca, a przecież to dopiero jedna z kondygnacji. Gdy skończyłam zwiedzać ten okres postanowiłam, że wrócę do hostelu, a resztę muzeum zwiedzę kolejnym razem.<br />
Gdy wróciłam do siebie miałam jeszcze chwilę czasu przed przyjściem Rockera, więc poprosiłam recepcjonistę, by pouczył mnie podstawowych zwrotów po chińsku. To jest zawsze zabawna sprawa, bo trzeba mi wiele razy powtarzać, bym była wstanie wymówić krótkie słowo. W trakcie tej lekcji zjawił się Rocker. Ucieszyłam się bardzo na jego widok. Poszliśmy razem na wspólny lunch zjeść psa! Tak, psa, prosiłam go wcześniej, by znalazł miejsce gdzie go serwują, bo chciałam spróbować go w moje urodziny. Przed przyjazdem tu wydawało mi się, że psa można zjeść wszędzie(nawet gdy się go nie zamawia). Okazało się jednak, że to nie tak łatwa sprawa. W Pekinie jest niewiele miejsc gdzie go serwują. Jest on bardziej popularny w innych rejonach Chin. Chodziliśmy od miejsca do miejsca, bo wszędzie pies był już "wyjedzony". W końcu udało nam się znaleźć miejsce, gdzie ciągle serwowali psa w formie hot pota. Nie wiem czy bardziej się ucieszyłam, czy zestresowałam. Usiedliśmy przy stoliku, gdzie odkryto palnik i postawiono na nim misę do hot pota, czyli dania, w którym wrzuca się wszystko do gorącej wody, a potem albo wyławia, albo wbija się w kawałki jedzenia wykałaczki. Potem na stole pojawił się półmisek z wędzonym mięsem psa. Wyglądało trochę jak dobra wędlina z konia, więc mniej się już stresowałam. Z warzyw pojawiły się między innymi korzenie lotosu, sałata, kiełki itp. Oraz nie mogło zabraknąć tofu. Rocker umieścił wszystko w gotującej się miksturze(to jednak nie była sama woda) i zaczęliśmy czekać w napięcie. W tym czasie przyjaciel wręczył mi prezent i zaśpiewał po chińsku sto lat. Zrobiło mi się strasznie miło. Po tym radosnym akcencie przyszedł czas na konsumpcję. Zarówno wędzone(spróbowałam), jak i później ugotowane psie mięso było wyborne. Skojarzenie z koniną okazało się trafne, bo w smaku jest dosyć podobne. Długo nam zajęło pochłoniecie tych smakołyków.<br />
Później miło, że zaczęło kropić wybraliśmy się autobusem do parku,by PRZEJECHAĆ SIĘ ROWEREM! Specjalnie przed przyjazdem wzięłam lekcję jazdy, by móc się przejechać rowerem w Pekiniem. Wysiedliśmy nieopodal odrestaurowanej dzielnicy hutongów. Różniła się ona znacząco od tej, w której mieszkam. A potem doszliśmy nad jezioro otoczone zielenią. Tam wypożyczyliśmy rowery. Nie wiem, kto miał więcej zabawy-ja realizując marzenie, czy Rocker widząc mnie gibającą się na rowerze i czasem piszczącą, gdy mijał mnie blisko skuter lub samochód. Dałam radę, choć pierwszy raz brałam udział w ruchu ulicznym. Rocker zmienił później dla mnie trasę, bym się tak nie stresowała i wjechaliśmy w ciche uliczki hutongów. Po drodze zrobiliśmy sobie małą przerwę. Nie do końca się na nią cieszyłam, bo zatrzymaliśmy się po to, by zjeść coś, co nazywa się śmierdzące tofu. Nazwa nie zachęcała, a od innych podróżnych Słyszałam, by omijać to z daleka. Rocker jednak nalegał, mówiąc, że może nie pachnie ładnie, ale jest smaczne. Kiedy użył argumentu, że przecież chciałam próbować dziwnych rzeczy, to już nie miałam wyjścia. Zamówił nam porcję i dwie sody. Powiem tak, nie jest takie złe jakby można było zakładać, ale sama bym tego nie zamówiła. Myślę, że uratowało mnie też to, że był podany do tego sos sezamowy, który bardzo polubiłam.<br />
Po oddaniu rowerów kontynuowaliśmy urodzinowy plan czyli udaliśmy się w drogę do KTV, czyli karaoke. Wybraliśmy to, które mieści się niedaleko uniwersytetu Rockera, bo ma tam vipowska zniżkę. Spytałam, czy w takim razie możemy zajść na jego kampus. Wow! Niesamowite jak różnią się tu warunki dla studentów od tych jakie są w Polsce. Akademik damski był na 10 tysięcy osób, a męski był nawet większy. Budynki były otoczone przez liczne boiska do koszykówki, korty do tenisa, stoły do pingponga i inne atrakcje. KTV faktycznie było niedaleko kampusu, choć jednak było mi trudno uwierzyć, że ten budynek był przeznaczony na tego typu rozrywkę. Wyglądał bowiem jak wysokiej klasy hotel. Gdy się do niego zbliżaliśmy dowiedziałam się czegoś na temat chińskiego karaoke, co spowodowało, że zaczęłam, żałować swojej decyzji, by się na nie wybrać. Okazuje się, że nie jest to jak w Polsce, że śpiewa się w barze przed wszystkimi zamówioną piosenkę. Tutaj każdy dostaje swój prywatny pokój, w którym czekają na niego mikrofony, zamówione przystawki i maszyna do karaoke. Dla mnie oznaczało to, że przez godzinę, nie byłam wstanie że wstydu wydusić z siebie dźwięku przed Rockerem. W końcu jest on wokalistą i przyznać trzeba, że śpiewa świetnie. Znał też wszystkie teksty piosenek. Więc ją tylko od czasu do czasu fałszowałam pojedyncze wyrazy chłodząc się w międzyczasie mrożoną herbatą z mlekiem.<br />
Żeby zapomnieć o mojej kompromitacji udaliśmy się do baru, do którego Rocker chodzi często że znajomymi. Była akurat promocja na 2 drinki w cenie jednego. Rocker zaproponował czekoladowe martini. Czemu nie? Jak coś ma w nazwie czekoladę, to wchodzę w to, zwłaszcza, że nie da się jej w Chinach znaleźć. Zamówiliśmy też pizzę i ciasta. W końcu to moje urodziny, wiec powinnam mieć namiastkę tortu. Dla zabawy poprosiłam Rockera by powiedział kelnerowi, że mam urodziny(z racji, że byłam tak daleko od swoich bliskich, to wszystkim mówiłam o swoim świecie, bo potrzebowałam trochę uwagi). Nie spodziewałam się, że w związku z tym zaproponuje mi darmowy urodzinowy drink. Spędziliśmy w tym miejscu sporo czasu rozmawiając i wygłupiając się, przed wyjściem jeszcze tylko mojito i podpisy markerem na stole. Cały bar był pełen podpisów. Napisałam, że to najlepsze miejsce na 23 urodziny.<br />
Gdy wróciłam do hostelu udało mi się namówić jednego Kanadyjczyka i Amerykanina na zaśpiewanie mi sto lat, ją im się odwdzięczyłam tym samym, bo mieli niedawno urodziny. Nawet recepcjonista dał się namówić na darmową sodę dla mnie w ramach prezentu.<br />
W łóżeczku miło było czytać przed zaśnięciem życzenia urodzinowe od tych, którzy o mnie pamiętali. Dziękuję.<br />
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-49652009539212979242013-05-12T11:28:00.005+02:002013-05-12T11:28:47.323+02:00Miało być leniwie i wyszła Świątynia Nieba<br />
Gdy mnie obudzono to moje skarpetki leżały na podłodze, a mi mimo wstydu nie chciało się po nie zejść z tak wysoka. Teraz zrozumiałam, dlaczego za każdym razem, konduktor zabiera mój bilet i daje plastikową kartę, a przed przyjazdem zamienia z powrotem. Dzięki temu mam zapewnioną pobudkę. Klawo, już się nie będę tym więcej martwić.<br />
Dawno nie czułam się w Chinach tak pewnie po opuszczeniu stacji, jak teraz. W Pekin weszłam jak w swoje miasto, przecież już nieźle go znam. Dotarłam do swojego hostelu(oczywiście tego co wcześniej, bo nie zmienia się miejscówki, skoro się sprawdziła) i po prysznicu miałam zamiar poleniuchować. Gdy tylko położyłam się do łóżka, do pokoju został wprowadzony nowy mieszkaniec. Był to nikt inny, jak poznany wcześniej Amerykanin, który robi dokument o Korei Północnej i Południowej. Dziś właśnie wrócił z północy. Był padnięty, ale mimo to trochę mi opowiedział jak było. Pokazał mi też propagandowe pocztówki ukazujące pokonanie USA oraz różne wycinki z gazet. To zupełnie inny świat.<br />
Jakoś mi nie wychodziło leniuchowanie, gdy w pokoju był też David, więc jednak postanowiłam się czymś zająć. na początku poszłam coś przekąsić w zaprzyjaźnionej knajpce. Zdziwili się, że zobaczyli mnie po około tygodniu nieobecności. Poprosiłam o daj dzo, czyli zapakowanie resztek mi na wynos. Zapowiada się więc równie smaczna kolacja. Z pełnym żołądkiem naszła mnie ochota, żeby jeszcze gdzieś pojechać. Przed wyjazdem myślałam, że w najgorszym wypadku cały pobyt spędzę w Pekinie, a w najlepszym zobaczę jeszcze Szanghaj i Xian. Tymczasem zrealizowałam więcej niż planowane maksimum, bo byłam jeszcze w dwóch mniejszych miejscowościach. A jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc zdecydowałam się kupić bilety do Datong. Miejscowość sama w sobie nie ma dużo do zaoferowania, ale jest świetna baza wypadową w ciekawe miejsca. Co więcej postanowiłam zrobić to w starym, dobrym stylu, czyli wyjechać w nocy, być wcześnie rano, jeden nocleg i powrót nocnym. Tyle, że w tym wypadku oznacza to wyjazd o 24 i bycie na miejscu o 5, a w hostelach check in jest dopiero o 14. Powrót zapowiada się tak samo. Mam nadzieję, że znajdę w sobie siły na takie tempo.<br />
Apetyt na słodkie lenistwo przeszedł mi już całkowicie. Kupiłam więc ananasa i wybrałam się zobaczyć Świątynię Nieba.<br />
Gdy wyszłam z metra okazało się, że obok mojego celu wyprawy znajduje się inna świątynia, tylko że wielkich, tanich zakupów. Słyszałam już o tym miejscu, ale nie wiedziałam gdzie jest. Postanowiłam wrócić tam później, gdy będę mieć więcej czasu.<br />
Znalazłam w końcu wejście do parku, w którym znajdowała się Świątynia Nieba. Przeczulona po wizycie w pagodzie dopytałam się co jest wliczone w bilet. Okazało się, że wejście do parku to jedno, a zwiedzanie poszczególnych budynków to jeszcze inna kwestia. Tyle, że tym razem jako studentka zapłaciłam za łączony bilet 28 RNB. Po wejściu, aż nie wiedziałam gdzie się udać! Teren parku był olbrzymi, mnóstwo alejek i obiektów przykuwających uwagę. Na początku przeszłam się Długim Korytarzem(długa, zygzakowata altanka?). Urzekło mnie fakt, że starzy Chińczycy są bardzo aktywni i pełni życia. Wzdłuż całego korytarza siedzieli oni na barierce i grali że znajomymi w karty lub chińskie szachy, a w jednym z rogów większą grupa śpiewała na głosy. Idąc dalej trafiłam na druga kontrolę biletów, a po jej minięciu moim oczom ukazała się Świątynia Modłów o Dobry Urodzaj. Kolorowy, okrągły budynek miał coś w sobie. Był równie pstrokaty wewnątrz, jak na zewnątrz. W środku podtrzymywały go złote smocze kolumny. Później przeszłam się Czerwonym Mostem(który nie jest ani czerwony, ani nie jest mostem) do Świątyni Sklepienia otoczonej Ścianą Szeptów. Nazwa ta wzięła się od tego, że kształt tej ściany i materiał z jakiego jest zrobiona powoduje, że osoby stojące daleko od siebie mogą usłyszeć nawzajem. Byłam już zmęczona, więc postanowiłam zobaczyć jeszcze tylko Ołtarz Nieba. Okazało się, że jest najmniej spektakularny. Trudno, czas na mnie. I tu się zaczęły schody, bo nie za bardzo miałam pomysł, jak się stamtąd wydostać. Szukając wyjścia natrafiłam między innymi na drzewa, które miały od 400 do 800(!) lat, widziałam też Kosmiczne Kamienia, a gdy znowu zobaczyłam Długi Korytarz to już wiedziałam, gdzie jestem. Usiadłam tam na chwilę by odpocząć. Wybrałam sobie miejsce dobre do obserwacji, jak i do słuchania śpiewu. To niesamowite, że Ci staruszkowie podzielili się nawet na głosy i wybrali wśród siebie dyrygenta. A ich głosy były wciąż silne. Gdy skończyli piosenkę odruchowo zaczęłam bić brawo. Chyba nikt tu tak nie reaguje, bo aż się odwrócili i zaczęli na mnie patrzeć, a siedzący obok chłopcy skończyli robić im zdjęcia, a zaczęli mi. Przez to, że byłam w dobrym humorze, to nawet zgodziłam się na pozowanie, co już zwykłam odmawiać. Jeden z chłopaków wsadził mi na głowę swój kapelusz, a po zdjęciach powiedział, że jest mój. Hmm, czyżby to była ta zapłata, o której tyle żartowałam ze znajomymi? Kolejna pieśń dobiegła końca, kolejne moje brawa i okrzyk sie sie (dziękujemy) że strony śpiewających.<br />
Gdy wróciłam w swoje rejony poszłam kupić sobie jakiś owoc. Wybrałam coś co nie było mi znane, a Chińczycy twierdzą, że to mango. Trudno mi w to uwierzyć, bo było żółte i wielkości naszych śliwek. Może to jakaś nieznana mi odmiana? W drodze powrotnej nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Na rowerze przede mną jechał blondyn, którego poznałam w autobusie w Xian. Ale ten świat mały! Co więcej po krótkiej rozmowie okazało się, że jest wlaścicielem szkoły językowej, która mieści się niedaleko mojego hostelu. Widziałam to miejsce parę razy i nawet chciałam wejść, ale nie wiedziałam czy mogę. No to teraz zostałam oprowadzona przez właściciela.<br />
Przed hostelem odkryłam, że budka, która codziennie mijam jest ichniejszą piekarnia. Kupiłam sobie bułkę nadziewaną figami. Mniam.<br />
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-86576580295141327782013-05-10T19:04:00.002+02:002013-05-10T19:04:21.875+02:00Można zgubić coś i można zgubić kogoś<br />
Tak... Odkryłam, że w Szanghaju zostawiłam swoje pranie. Krucho więc teraz u mnie z bielizną, co oznacza codzienne pranie. Co jeszcze zgubiłam? Moje ulubione leginsy, które służyły mi tu za pidżamę. One akurat mogły zaginąć w nocnym pociągu, gdy szukałam czegoś w plecaku po ciemku. No cóż, jedzie się dalej.<br />
Rano jak zobaczyłam, że nie ma Lucie w pokoju, to trochę zrobiło mi się smutno, choć przecież nie było powiedziane, że zwiedzamy Xian razem. Obie w końcu jesteśmy w samotnej podróży. Postanowiłam się więc trochę polenić w łóżku, bo z resztą Xian za bardzo mnie nie interesował. I wtedy Lucie weszła do pokoju pytając, czy jestem już gotowa. Ach, a jednak spędzimy ten dzień razem, super! Podziwiam ją zaś cierpliwość, bo jeszcze musiała poczekać, aż się spakuje, w końcu miałam się też wymeldować. Ona jednak nie była lepsza, bo gdy ją byłam już gotowa do wyjścia, to ją wzięło na robienie zdjęć naszemu hostelowi. Bądź co bądź było czemu, ale dlaczego teraz. Na śniadanie wybrałyśmy się w to samo miejsce co wczoraj. Widać, że miejscowi ucieszyli się, że nas ponownie zobaczyli. Tym razem też śmielej nas zagadywali. Wydaje mi się, że byli też zadowoleni dlatego, że nasz powrót oznaczał docenienie ich kuchni. Przy jedzeniu Lucie raz jeszcze podziękowała mi za wczorajszą rozmowę i trochę jeszcze podyskutowałyśmy.<br />
Chwilę potem szukałyśmy przystanku naszego autobusu 610. Gdy w końcu znalazłyśmy, to nasz właśnie odjeżdżał. Ale to nie to co w Polsce, kierowca gdy zobaczył, że machamy, to zatrzymał się obok nas. Po tym jak płaci się w autobusach miejskich wydaje mi się, że w Chinach musi być spore zaufanie społeczne. Przy kierowcy jest puszka, do której wrzuca się pieniądze za przejazd, nie dostaje się biletów, ani nic. I przez całą podróż nie widziałam by ktoś nie zapłacił. Nawet jak wszedł do autobusu i minął puszkę, to kierowca nie reagował. I słusznie, bo taka osoba na ogół szła tylko zająć sobie miejsce, po chwili wracała i płaciła. Zastanawiam się, czy u nas by to przeszło.<br />
Po wyjściu z autobusu widać było od razu w oddali Pagodę Dzikiej Gęsi, która chciałyśmy odwiedzić. Żeby się do niej dostać musiałyśmy przejść przez park. I to miejsce było z pewnością atrakcją dnia. Co kilka metrów były ustawione w nim odlane z brązu postacie chińczyków w ich codziennym życiu. Od jedzenia, przez śpiew, na robieniu siku przez dziecko kończąc. Byłyśmy zachwycone tym miejscem. Przyjemną atmosferę uzupełniała spokojną muzyka jaką była puszczana z głośników.<br />
Później kupiłyśmy bilety i weszłyśmy na teren otaczający padogę. Znajdowało się tam kilka małych pawilonów z figurami różnych bożków. Ładne to, ale widziałyśmy obie już podobne miejsca w Indiach i w Chinach, więc pośpiesznie udałyśmy się w kierunku padogi. I co się okazuje za wejście do niej jest dodatkową opłata. Ją mogłam jeszcze to przyjąć, bo mam zniżkę studencką, ale Lucie się potwornie zdenerwowałam. Zapłaciła sporo za wejście, a teraz miała znów wydać dużo. Miała tego dosyć. Powiedziała, żebym poszła sama. Tak też i zrobiłam. Ale było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że w środku są tylko schody prowadzące na szczyt tej ponad 60 metrowej wieży i tyle. Na tabliczce przed wejściem było napisane, że w środku będzie można zobaczyć i to i tamto, a tu figa z makiem. Wczłapałam się na szczyt i co, może widok choć by mi to zrekompensował, ale nie pogoda była marna, więc za dużo nie było widać. Schodząc myślałam tylko o tym, że jak powiem o tym Lucie, to nie będzie zawiedziona. Tak, tylko jak tu jej to powiedzieć, skoro wychodzę z padogi, a jej nie ma. No to klops. Dlaczego nie pomyślałyśmy, że może do tego dojść. Lucie pewnie gdzieś sobie poszła, bo nie spodziewała się, że wrócę po kilku minutach. Postanowiłam chwilę poczekać, ale nie zapowiadało się, by miała się w ten sposób znaleźć. Przeszłam się po całym terenie kompleksu licząc, że może znajdę ją coś zwiedzającą. Ni widu, ni słychu. A jeśli ona w tym czasie wróciła pod padogę, zobaczyła, że mnie nie ma i doszła do wniosku, że musi tam być coś absolutnie ciekawego, skoro jeszcze jestem w środku i postanowiła jednak wejść? O nie, drugi raz nie będę płacić za wejście. Opuściłam to miejsce i jeszcze tylko chwilę poczekałam przy wyjściu mając nadzieję, że ją zobaczę(ale nic z tego) i ruszyłam dalej. Obie jesteśmy dorosłe, obie podróżujemy same, więc wiedziałam, że damy sobie radę. Bardziej martwiło mnie to, że nie będę miała okazji pożegnać się z tą sympatyczną babeczką.<br />
Z pomocą pewnej Chinki udało mi się znaleźć autobus jadący do miejsca, które chciałam zobaczyć. Prawda jest taka, że wróciłam do odwiedzonej wczoraj dzielnicy muzułmańskiej. Za dnia wyglądała zupełnie inaczej. Przede wszystkim zmieniła się w niej atmosfera. Tempo życia zdecydowanie zwalnia tam w ciągu dnia. Chwila szwędania i trafiłam dokładnie do miejsca, którego szukałam. Wielki Meczet! Jest największy w Chinach, znajduje się też w nim ręcznie przepisany Koran z dawien dawna, jak i wyryty na tablicach kamiennych. Chciałam to miejsce zobaczyć, bo mimo, że byłam już w wielu meczetach, to zastanawiałam się jak architektura chińska wpłynie na wygląd tego budynku. I muszę powiedzieć, że moje przeczucia co do 'zchińszczenia' meczetu się w dużym stopniu potwierdziły. Z zewnątrz wyglądał jak ubogi chiński pawilon, a co do środka, to trudno mi się wypowiedzieć, bo nie wpuszczono mnie do środka, więc tylko podglądałam z zewnątrz.<br />
<br />
Gdy znów znalazłam się wśród stoisk to postanowiłam coś sobie kupić. W końcu jeśli pogubiłam tyle rzeczy, to mam wolne miejsce w plecaku. Targowanie się to jest coś co uwielbiam! Tak mnie to wciągnęło, że nawet nie zauważyłam która jest godzina. O nie! Już niedługo pociąg, a ja muszę odebrać jeszcze plecak. Śpiesząc się do hostelu modliłam się w dwóch intencjach: by Bóg dał mi siły by iść wystarczająco szybko mimo bólu i zmęczenia, oraz by było mi dane spotkać Lucie.<br />
Wpadłam na dziedziniec. Docieram do pokoju. Zamknięte. Ach, czyli jeszcze nie wróciła. Cofam się do recepcji i zadyszana próbuję wytłumaczyć, że wprawdzie już się wymeldowałam, ald muszę wejść do pokoju, bo są w nim moje rzeczy. Wyjaśniam dlaczego nie są w przechowalni bagażu i opisuje je dokładnie, by kobiety uwierzyły mi, że nie chcę czegoś ukraść. Weszłyśmy razem do 302 i mimo, że byłam poganiana,to udało mi się jeszcze położyć na poduszce Lucie słodkość, którą kupiłam jej na straganie. Pamiętałam, że bardzo jej wczoraj smakowała i żałowała, że nie kupiła więcej. To był mój sposób, żeby się pożegnać i pokazać, że nie zostawiłam jej intencjonalnie. Jeszcze tylko zabrać rzeczy z pralni i mogę dalej lecieć. Gdy już wychodziłam, to wpadłam na Lucie! Zdążyła już zobaczyć mój prezent, podziękowała i wręczyła mi orzeszki w sezami, które mi kupiła:) Postanowiła mnie odprowadzić, żebyśmy jeszcze miały trochę czasu dla siebie. Pożegnałyśmy się szybko przy bramce kontrolnej, a ją pobiegłam na pociąg. Znów miałam sypialniany, tym razem najtańsze twarde łóżko na samej górze. Z trudem się wdrapałam, ale jestem już na miejscu. Dobranoc.<br />
<br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-45156024383796631662013-05-07T15:10:00.002+02:002013-05-07T15:10:24.947+02:00Armia z terakoty i nocne atrakcje<br />
Na dworcu chwilę się rozejrzałam, bo teoretycznie zamówiłam darmowe odebranie mnie, ale nie miałam internetu, więc nie wiedziałam gdzie mam czekać lub coś. Na szczęście miałam że sobą opis jak trafić, więc zaczęłam mój spacer. Przeszłam przez bralę w murze miasta. Xian to jedno z nielicznych miast, które ma zachowane swoje oryginalne mury i to w świetnym stanie. Jak zwykle używając języka ciała udało mi się dostać potrzebne informacje by trafić do celu. Wow! Mój hostel znajdował się w genialnym miejscu! Był równocześnie największym hostelem jaki kiedykolwiek widziałam, a z informacji w recepcji dowiedziałam się, że dostał nagrodę za bycie najlepszym w kraju. W recepcji zaproponowałam 'starszej Pani' by dołączyła do mnie w drodze do terakotowej armii. Jak się potem okazało byłyśmy też razem w pokoju. Już po chwili mogłam się przekonać, że do Lucie nie pasuje określenie 'starsza Pani'. Co półtora roku robi sobie w pracy półroczny urlop i wybiera się w podróż. Tym razem jej chłopak towarzyszył jej w Indonezji i Laosie. Świetnie nam się też razem rozmawiało.<br />
Wyszłyśmy razem na późne śniadanie. Odchodząc jak najdalej od głównej ulicy, udało nam się znaleźć cichą dzielnicę, w której chyba za często nie widują białych, bo gdy usiadłyśmy na taboretach przed knajpką(muszę to tak nazwać, bo brak mi innego słowa, ale daleko temu miejscu było do knajpki), to wiele osób zeszło się by na nas popatrzeć i się przywitać. Sprawdziłyśmy co inni mają w talerzach i zdecydowałyśmy się na kluseczki w ostrym sosie z wołowiną. Jak dobrze, że Lucie nie je dużo mięsa, to mogłam dokończyć jej porcję.<br />
Już po chwili siedziałyśmy razem w autobusie i podziwiałyśmy widoki. Ja też z przyjemnością słuchałam jej historii z różnych podróży.<br />
Na miejscu zwiedziłyśmy 4 budynki. W pierwszym było samo muzeum mówiące o odkryciu i okresie powstania. W drugim znajdował się dół, w którym było widać pojedyncze kawałki żołnierzy. W trzecim znajdowało się kilka figur, ale większość niekompletne. W ostatniej, największej było wiele rzędów żołnierzy, koni, widać też było jak wyglądają prace archeologiczne oraz zabawa w składanie postaci że znalezionych kawałków. Na pewno cały ten widok robi wrażenie, ale mimo to czułam lekki niedosyt, ale na ogół tak mam, kiedy mam zobaczyć coś, co jest bardzo popularne, bo wcześniej snuję wiele wyobrażeń na ten temat, które na ogół różnią się od rzeczywistości.<br />
Po powrocie dopytałyśmy się w recepcji, czy są w Xian jakieś miejsca, które szczególnie warto zobaczyć nocą. Po uzyskaniu informacji wyszłyśmy na wieczorny spacer. W paru miejscach zaskoczyły nas nowoczesne hotele, które wykorzystywały dawne elementy architektury chińskiej. Taki miks nawet nieźle wyglądał. Później doszłyśmy do ronda, na którego środku stała wieża dzwonów. Mieniła się na wiele kolorów, przy czym, najbardziej charakterystycznym dla niej był błękit. Nieopodal tego miejsca znajdowała się wieża bębnów. Przy niej natomiast było wejście do dzielnicy muzułmańskiej. Przyznaję się bez bicia, że odruchowo kojarzę Muzułman bardziej z arabami, dlatego dość niesamowity widok stanowili dla mnie Chińczycy w muzułmańskich strojach. Tak czy inaczej, w tym miejscu była zupełnie inna atmosfera, niż w reszcie miasta. Bardzo mi się tam podobało. Często zaskakiwały mnie połączenia wierzeń muzułmańskich i chińskich. No, ale przyszłyśmy tam coś zjeść. A to czego nauczyłam się w Indiach, to, że w muzułmańskich dzielnicach można znaleźć sporo dobrego mięska i słodyczy. Nie zawiodłam się. Zaczęłam od wołowiny z rusztu, a kilka kroków dalej znalazłam knajpkę bardzo obleganą, a znaczy to, że jest z pewnością tam smacznie. Bardzo spodobał mi się proces przygotowania mego dania. Na początku młody chłopiec cienko rozwałkował dwa placuszki, potem jakiś starszy facet posmarował je wodą i mielona wołowiną, którą przykrył pietruszką. Zlepił oba placki czymś co wyglądało jak pieczątka. Przyciskał tym krańce ciasta. Na koniec wrzucił to na głęboki olej i od tej pory nad moim daniem czuwała pracująca z nimi kobieta. Na konie pokroili gotowy placek na ćwiartki, tak, że mogłam podziwiać środek. Było pyszne! Lucie tylko się mi przyglądała podjadając swój chlebek, bo bała się tego, że robione jest to na starym tłuszczu. Kiedy tam tak siedziałyśmy to wywiązała się między nami ciekawa dyskusja. Mówiłyśmy o wierze, o różnicy między muzułmanami a resztą, o prawach kobiet, o byciu dobrym człowiekiem i o szanowaniu różnic kulturowych. Lucie powiedziała mi później, że tą rozmową wiele ją nauczyłam. To wydało mi się niesamowite, że ją mając 23 lata mogę kogoś kto ma 56 otworzyć na pewne kwestie. W drodze do domu zaszłyśmy na straganik, gdzie sprzedawano na wagę lokalne łakocie. Chyba nie muszę mówić, że obie byłyśmy najszczęśliwszymi kobietami pod słońcem w drodze do hostelu:) Ją miałam ku temu dodatkowy powód, bo tak jak sobie marzyłam, zobaczyłam puszczanie chińskich latawców.<br />
<br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-52568731235030011552013-05-07T15:06:00.001+02:002013-05-07T15:10:32.080+02:00Suzhou i pociąg do Xian<br />
Z samego rana wymeldowałam się z hostelu i dotarłam do głównej stacji kolejowej. 15RNB kosztowało mnie zostawienie głównego bagażu w skrytce. Miałam małe trudności, bo zamykana i otwierana jest na zdjęcie użytkownika, a kamera najwyraźniej nie była ustawiona dla osób tak wysokich jak ja.<br />
Jak śmiesznie wyglądał pociąg. To był jeden z tych szybkich, więc domyślam się, że jego lokomotywa, która wyglądała jak dziób kaczki, była przystosowana w ten sposób do większych prędkości. W środku przypominał samolot. Z okna podziwiałam pola ryżowe, wioski, fabryki i inne 'chińskie' widoczki.<br />
Na miejscu wzięłam taksówkę, by bez problemu dostać się do interesującego mnie miejsca. Czułam, że kierowca wiezie mnie okrężną drogą, by naciąć mnie na kasę, ale co mogłam zrobić. Moje przekonania sprawdziły się gdy wzięłam taksówkę w drogę powrotną, która wyszła mi taniej. No trudno. W pierwszej kolejności udałam się do Ogrodu Dobrego Zarządcy. Co za zapachy, co za widoczki! Zarządca musiał być faktycznie dobry. Spędziłam tam trochę czasu spacerując alejkami, podziwiając maleńkie pawiloniki, zatrzymując się na mostkach. Tego mi było trzeba, bo łapie mnie już powoli zmęczenie. W najbardziej odległym krańcu tego miejsca znajdował się ogród drzew bonzai(nie wiem czy to się tak pisze, a jestem zbyt leniwa by sięgnąć do przewodnika). Jest tu to traktowane nie tyle co ogrodnictwo, a co sztuka.<br />
Rocker podpowiedział mi był odwiedziła muzeum w Suzho, bo jego nowa część została zaprojektowana przez tego samego architektura co luwr. I miał rację, że warto się tam wybrać. Nie dość, że budynek zaprojektowany ze smakiem, to i ekspozycja bardzo ciekawa. Z racji, że kolejka do środka była długa to miałam okazję coś zjeść. Tył razem był to makaron sojowy z warzywami, orzechami i miksturą, której bazę stanowił sos sojowy. Niezłe, choć jak dla mnie zbyt słone.<br />
Po muzeum postanowiłam zobaczyć dwie bliźniacze pagody(rzadko się spotyka by budowano dwie obok siebie). Super, że w informacji turystycznej powiedzieli mi jak tam trafić, szkoda, że nie wspomnieli, że są właśnie w renowacji, więc nie można wejść na teren, w którym się znajdują. Nawet nie wiecie jak byłam zawiedziona, kiedy dotarłam tam zmęczona pokonując wcześniej spory dystans.<br />
Było już na tyle późno, że jedyne co mi pozostało to udać się w drogę powrotną. Nawet przy dużym zmęczeniu nie powinnam zbyt narzekać, bo przejście się ulicą Pingjiang Lu to sama przyjemność. Po drodze idzie się wzdłuż kanału. Wszystkie domki, i bary wychodzą wprost ku wodzie. Co chwila zatrzymywałam się by skusić się na kolejny smakołyk. Gdy doszłam do bardziej turystycznego miejsca moją uwagę przykuł artysta, który nie oferował szybkiego portreciku na miejscu, a lepił na poczekaniu czyjeś popiersie z gliny. Był w tym na prawdę dobry, musiał też o tym dobrze wiedzieć, bo płaciło mu się tylko wtedy, gdy było się usatysfakcjonowanym z efektów.<br />
Taksóweczka i jestem na dworcu. Gdy weszłam do pociągu to zrozumiałam, dlaczego tak dużo zapłaciłam za bilet. Czekał na mnie 4-osobowy przedział, łóżeczka z pościelą, czajniczek, różyczka i kapciuszki. W takich warunkach z pewnością nie będzie trudno spędzić 14-godzinną podróż.<br />
<br />Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-48959303036909954972013-05-05T20:30:00.002+02:002013-05-05T20:30:25.864+02:00Zhouzhuang w towarzystwie Li<br />
Zapomniałam wspomnieć, że wczoraj w pokoju czekał na mnie liścik od Li pracującej w recepcji. Pytała czy chcę się z nią wybrać do Zhouzhuang. Wprawdzie miałam inne plany, ale pomyślałam, że miło będzie spędzić czas z kimś stąd.<br />
Obie zaspane spotkałysmy się rano przed hostelem i wybraliśmy na śniadanie. Kupilysmy w drodzę takie parzaki z mięsem i grzybami w środku. Bardzo mi zasmakowały i były dość sycące i tanie(1.5RNB).<br />
Udałyśmy się najpierw do muzeum Szanghajskiego. Jakie było moje zdziwienie, że jest ono za darmo, mój przewodnik twierdził inaczej. Okazało się, że wszystkie muzea w Chinach są za free. Super! To poszerzyło moje plany na pozostałe miejscowości. Bardzo mi się podobały wystawy. Dawały duży wgląd w historię i kulturę Chin. Podziwiałyśmy antyczną ceramikę, pieczęcie, stroje i wiele innych ekspozycji. W międzyczasie Li sporo mi komentowała lub poruszałyśmy temat różnic kulturowych jakie są między nami.<br />
Później wbrew zapowiedziom managera Li udało nam się bez problemu znaleźć autobus do Zhouzhuang. Po godzinie jazdy byłyśmy już na miejscu, w tym małym miasteczku. Li poczęstowała mnie jajkiem na twardo smażonym w głębokim tłuszczu w intensywnych przyprawach. Była to wątpliwa przyjemność. Ja już tradycyjnie zajadałam się truskawkami. Po kilku minutach marszu i przekroczeniu rzeki znalazłyśmy się w gąszczu wąskich uliczek upstrzonych towarem na sprzedaż i przecinanych licznymi kanałami. Troszkę jak w Wenecji, a to podobno dopiero następnego dnia miałam się znaleźć w chińskim odpowiedniku tego miasta. Za miesiąc ma być jakieś święto na które je się paczuszki z ryżem. Stąd już teraz pojawiają się w różnych ulicznych smażalniach. Kupiłam sobie jedną. W trójkątnej paczuszce z liścia obwiązanego skręconymi pędami znajdował się bardzo, ale to bardzo kleisty ryż o żółtej barwie a w nim można było znaleźć kawałki mięsa. Mniam!<br />
Rzeczka, kanały i pływające po nich łódeczki - wszystko cze potrzebowałam do spełnienia mojego planu o przepłynięciu się gdzieś w Chinach. No i się udało:)<br />
W tym niewielkim miasteczku było sporo taniej niż w miejscach, w których do tej pory byłam, więc skusiłam się na małe zakupy. Znalazłam dla siebie chusty na lato, a Li pomogła mi się też troszkę potargować.<br />
W Szanghaju kupiłyśmy sobie jeszcze obiad na wynos (daj dzo) za 10RNB i zmęczone wróciłyśmy do hostelu. Nie miałam już więcej sił na zwiedzanie, więc tylko spakowałam się na jutro, bo wyruszam rano w dalszą podróż.<br />
<br />
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-60258183036873459812013-05-05T20:27:00.001+02:002013-05-05T20:27:10.893+02:00Shanghai- chiński New York<br />
Dziś śniadanie zjadłam z dziewczynami około 13, więc nie wiem czy ciągle można je tak nazwać. Udałyśmy się na targ niedaleko hostelu, gdzie kupiłam truskaweczki(czy już mówiłam, że smakują tu prawie jak poziomki?) oraz za namową dziewczyn skusiłam się na ...hmmm...coś na wzór naleśnika z jajkiem, mięsem, słupkami z ziemniaka oraz jakimiś słodkim sosem.<br />
W hostelu recepcja miała że mnie dużo śmiechu, jak im podekscytowana opowiadałan o tym co chcę zobaczyć. Napisali mi też po chiński na kartce, że ,chce kupić bilety na pociąg do Suzhou i Xian. Miało mi to ułatwić sprawę w okienku. Niestety mało pomogło, bo okazało się, że nie ma już biletów na tę połączenia. Byłam w kropce, bo kobieta w okienku w ogóle nie mówiła po angielsku. W końcu udało mi się znaleźć kogoś do pomocy. Wyszło, że mam 2 opcję, albo kupić tak jak chciałam bilety na 4 mają, ale wtedy zapłacę 500 RNB (w tym do Xian pojechałabym sypialnianym) albo zostać dzień dłużej w mieście i wziąć inny pociąg;to rozwiązanie wraz z dodatkowym noclegiem wyszłoby mi 350 RNB(ale 12 h do Xian musiałabym siedzieć). Mimo, że staram się ciąć koszty, to szarpnęłam się na droższą opcję.<br />
Gdy wszystkie sprawunki miałam już za sobą, to wybrałam się do ogrodów i targowiska Yu. KAPITALNE MIEJSCE! Wąskie uliczki z tradycyjną zabudowa wypełnione przeróżnymi straganami. W centralnym miejscu znajduje się jeziorko, a na jego środku kultowa herbaciarnia. Prowadzi do niej zygzakowaty most. Pełno w nim załamań, bo Chińczycy wierzą, że duchy nie potrafią pokonywać narożników.<br />
Dreptałam sobie wąskimi uliczkami podziwiając stragany i sklepiki, aż natrafiłam na świątynię bóstwa miasta. Z racji, że bardzo podoba mi się Shanghai, to chciałam się przekonać, kto mu patronuje. Wnętrze okazało się urokliwe, pełne kolorowych posągów. Wydawało mi się, że były one swobodną wariacją na temat bożków hinduskich. Może też z tego powodu była tam hinduska wycieczka?<br />
Później udałam się wprost do ogrodów Yo. Główną jego atrakcją są skały. Jest to największy ogród skalny w Chinach. Faktycznie, głazy tam zebrane przybierały fantazyjne formacje. To w połączenie z drewnianymi pawilonami, roślinnością i zarybionymi stawami tworzyło epicką atmosferę. Tak mi się tam podobało, że siedziałam tam, aż do zamknięcia.<br />
Po wyjściu trochę zgłodniałam, więc kupiłam sobie sajgonki- 4 tylko za 10 RNB. Fuuu, miały w środku coś przezroczystego i galaretowatego. Chyba pierwszy raz nie zjadłam tu czegoś do końca :P<br />
Szybko wróciłam do pokoju by jeszcze pożegnać się z moimi dziewczynami, bo musiały wracać już na uniwersytet. To mi dało trochę do myślenia. Jak to będzie wrócić po miesiącu nieobecności (toć jeszcze czeka na mnie Rzym) na zajęcia? Toć będę miała spore zaległości i to tuż przed sesją. Auć!<br />
W nocy udałam się na główną ulicę - Nanjing Lu, by podziwiać neony licznych sklepów. Gdy tylko wysiadłam z metra to poczułam się jak w Nowym Jorku. Jedyną różnica było to, że zamiast angielskiego to otaczał mnie chiński. Wydaje mi się, że sami Chińczycy starają się do niego odwołać, bo widziałam plakaty z widokiem miasta i dużym jabłkiem, a w dzielnicy finansowej stał złoty byk - identyczny jak w USA. Po kilku krokach przeszło mi całe zmęczenie i chłonęłam atmosferę miasta. Co krok się zatrzymywałam by podziwiać uliczne występy. Trafiłam też w miejsce gdzie zebrali się przechodnie by razem potańczyć. Jeśli kojarzycie na westernach, jak wszyscy tańczą wspólny układ, to właśnie coś takiego tu działo się na ulicach. Wszyscy turyści robili zdjęcia, a co mogła zrobić Agnieszka? Po 2 latach w organizacji studenckiej, gdzie też mieliśmy swoje układziki, wystarczyło mi trochę chwil by złapać te (jakże prymitywnie proste) kroki. Już po chwili stałam w środku tańczących i bawiłam się razem z nimi. To wzbudziło też zainteresowanie chińskich przechodniów, więc jestem chyba na setce filmików. Aż włączyli drugi raz tę samą piosenkę, bo chcieli się że mną bawić dalej. Później poprzybijaliśmy sobie piąteczki i ruszyłam dalej. Doszłam nad brzeg rzeki, tam dopiero czekał mnie zachwycający widok. Zarówno cały bund, jak i wieżowce w pudong były podświetlone. Przeszłam się więc grobla stając co chwilę by zrobić zdjęcie.<br />
Gdy wracałam do domu po raz pierwszy na moim wyjeździe poczułam się samotnie. Ulice były już praktycznie puste, neony powoli były wygaszane, a w metrze było sporo wolnych miejsc do siedzenia, co w ciągu dnia jest nie do pomyślenia. Mimo, że podróżuje sama, to nie docierała do mnie samotność, bo albo z kimś jestem, albo wszechobecne tłumy powodują, że o tym nie myślę. W tej chwili żal mi było, że nie mam kogoś z kim mogłabym dzielić podróże. Miło by było spędzać tak wyjątkowy czas z przyjaciółka, znajomymi, chłopakiem czy nawet kimś z rodziny. Z tego powodu jeszcze bardziej się ucieszyłam, że do Rzymu jadę z bratem.<br />
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-79017168555115632692013-05-03T16:40:00.003+02:002013-05-03T16:40:32.382+02:00Shanghai z polskim komentarzem<br />
Obudziłam się gdy już prawie wszyscy wyszli z pociągu. Właśnie po tym poznałam, że jestem na miejscu. Mimo, że w Pekinie jest również 13 linii metra, to tu stacje są dużo większe. Trochę mi zajęło czasu zanim dojechałam do hostelu. Z przyjemnością odkryłam, że mieszkam w samym centrum dzielnicy Pudong. Czyli mój mały hostelik był otoczony przez gigantyczne wieżowce. Hostel jest mały, mieszkam w sześcioosobowym pokoju damskim z łazienką. Gdy przedstawiałam się dziewczynie, która obudziłam swoim przyjazdem(o 11) z podekscytowaniem spytała się skąd jestem. Nie uwierzycie jaką radość wywołał w niej fakt, że jestem z polski, a we mnie szok, gdy usłyszałam polski z dość specyficznym akcentem. Okazało się, że Włada, jest z Białorusi, a jej mama jest Polska, więc mówi ona całkiem nieźle po polsku, mimo, że nie używała go od dwóch lat. Dokładnie wczoraj miała życzenie, by spotkać kogoś z Polski i oto jestem. Wybrałyśmy się na spacer. Na początku jak mróweczki chodziłyśmy między wieżowcami. Jeden z nich jest nazywany otwieraczem do butelek że względu na swój kształt. Po drugiej stronie rzeki znajduje się bund, czyli dzielnica finansową, w której budynki mają europejski wygląd. Przejechałyśmy więc na drugi brzeg metrem, bym mogła się im bardziej przyjrzeć. Tak dobrze nam się razem rozmawiało, że prawie zapomniałam o robieniu zdjęć. Miło było też troszkę pomówić po polsku, choć powiem, że moje policzki już tak się przyzwyczaiły, że mówię po angielsku, że ciężko było mi przejść na polski, stąd ciągle mieszałyśmy te języki. Włada to dopiero miała problem, bo uczy się też chińskiego, a z lokatorkami rozmawia po rosyjsku. Chciałyśmy się też razem udać do kościoła, ale nie dość, że okazał się zamknięty, to był też babtystyczny, co akurat było mniej ważne.<br />
Gdy wróciłyśmy do hostelu, to postanowiłyśmy się zrelaksować na patio przy POLSKIEJ! muzyce i lokalnym piwie. Po jakimś czasie wróciły też koleżanki Włady. Obie są z Kazachstanu. Miałam problem z wymówieniem imienia jednej z nich, ale brzmiało dla mnie jak Asia, więc tak już zostało, a druga to Mariam, która nie mówiła po angielsku. Zupełnie nie stanowiło to problemu, bo albo Asia wszystko tłumaczyła, albo ją bez problemu rozumiałam co mówi po rosyjsku(z reszta w każdym języku zrozumiem, że ktoś prawi mi komplementy i twierdzi, że jestem ładna). Asia miała tego dnia urodziny. Z racji, że była zmęczona poszłyśmy tylko do restauracyjki na wspólną kolację. Gdy wertowałyśmy menu spytałam czy są muzułmankami. I to pytanie otworzyło nam drzwi do długich dyskusji oraz do licznych miłych słów kierowanych pod moim adresem. Asia była pod wrażeniem, że wiedząc, że są Kazaczkami wpadłam na to, że wyznają islam. Poznałam to też po potrawach jakie zamówiły, z reszta okazało się, że restauracja była muzułmańska. Opowiedziałam im o moich znajomych muzułmanach i moim podejściu do religii. Asia powiedziała, że chciałaby, by wszyscy europejczycy byli tacy jak ją. To było bardzo mile.<br />
W trakcie posiłku wykazałam się według dziewczyn też kreatywnością, bo nigdy nie widziały by ktoś jadł makaron pałeczkami jak ja. Musiałam coś wymyślić, bo inaczej z talerza zniknęłaby tylko wołowina i warzywa, bo chwytanie makaroniku pałeczkami nie było łatwe.<br />
Resztę wieczoru również spędziłyśmy na rozmowach. Bardzo szybko stałyśmy się sobie bliskie.<br />
<div>
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-27186946322642044272013-05-02T23:09:00.005+02:002013-05-02T23:09:46.946+02:00Odpoczynek w świątyniach i pociąg do Szanghaju<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
Ranek zszedł mi na pakowanie się. Bagaże zostawiłam u Rosjanki i się wymeldowałam. Ten ostatni dzień w Pekinie postanowiłam spędzić spokojniej, więc udałam się do Lama Tample. Jest to świątynia w stylu tybetańskim poświęcona Buddzie. Tuż przed nią rozpościerały się liczne stragany z kadzidłem dla osób, które w przeciwieństwie do mnie, udały się tam pomodlić.<br />
Z zewnątrz architektura była typowa dla tego regionu, ale środek przywoływał mi na myśl wspomnienia z Indii, bo oczywiście był wypełniony figurami Buddy i jego uczniów. Z każdym odwiedzanym pawilonem posągi robiły się coraz większe, aż w ostatnim czekał na mnie prawdziwy gigant. W drodze do wyjścia co chwilą przysiadłam, by przyjrzeć się odprawianym rytuałom lub pojeść pomidorki koktajlowe, które rano kupiłam sobie na straganiku.<br />
Później wybrałam się do znajdującej się nieopodal świątyni poświęconej Konfucjuszowi. Jest ona druga co do wielkości tego tupu świątynia w Chinach, największą znajduje się oczywiście w mieście urodzin filozofa. Przed wejściem do niej stoi pomnik tego znanego myśliciela. W środku kompleksu budynków można też znaleźć jego pomniki wraz z uczniami. Główną świątynia usytuowana jest na środku stawu, a w pawilonach dookoła niej znajdują się wystawy muzealne, które przybliżają życie mistrza oraz obraz Chin z okresu jego życia. Można w nich też zobaczyć jak wyglądały zajęcia z przepisywania kaligrafii. Znów miałam dużo szczęścia, bo załapałam się na kolejne przedstawienie. Muszę powiedzieć, że kombinacja tradycyjnych strojów, muzyki i tańca robi tu na mnie piorunujące wrażenie.<br />
Wieczorem poszłam jeszcze na kolacyjkę do mojego zaprzyjaźnionego baru. Tym razem nieświadomie zamówiłam bardzo ostrą wołowinę z warzywami, więc darowałam sobie jedzenie w połowie, bo nie chciałam mieć problemów przed podróżą.<br />
Podróż. Tak. Gdy weszłam na południowy dworzec kolejowy to zastanawiałam się czy nie pomyliłam miejsca. On wyglądał jak lotnisko, a z pewnością jest większy niż Okęcie. Każde z 7(?) pięter było gigantyczne, pełne ludzi, restauracji i drogich sklepów. Na każdym piętrze było kilkanaście peronów. Odprawa biletowa wyglądała też jak na lotnisku. Czekając przyglądałam się jak w jednym z rogów ludzie w różnym wieku grają w coś co przypomina zośkę.<br />
Kiedy w końcu wsiadłam do pociągu okazało się, że w moim najtańszym przedziale są 4 telewizory, łóżka i klima. Radość z łóżek szybko minęła, gdy okazało się, że jest nas 6 osób w przedziale, więc mamy miejsca siedzące. Jednak po jakimś czasie dogadałam się z Chinką w przedziale, że tak być nie może i szybko zarządziłyśmy we dwie parę zmian. Dzięki temu wyszło, że udało mi się dostać górną pryczę :) I tak nawet nie zauważyłam jak minęło mi 12 godzin w pociągu.<br />
<div>
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-23835068800181267412013-05-02T23:05:00.005+02:002013-05-02T23:05:57.263+02:00Pałac letni i nowe znajomości<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
Ach, dziś troszkę się zgubiłam w metrze. I na nic się zdało, że w moim przewodniku nazwy obiektów są też po chińsku , bo większość osób które prosiłam o pomoc nie wiedziały, że w Pekinie jest coś takiego jak Pałac Letni. Pewności, że jadę w dobrym kierunku nabrałam dopiero wtedy, gdy wagon zaczynał się robić pusty(!), a wciąż były w nim poza mną 2 białe kobiety. Gdy tylko wyszłyśmy to zagadałam do nich. Były to dwie Francuzki. Lisa uczy się tu chińskiego, a jej mama postanowiła ją odwiedzić.<br />
Muszę przyznać, że obszar Letniego Pałacu jest przepiękny, a cały wypad zyskał dodatkowo dzięki towarzystwu tych zakręconych Francuzek, ale o tym za chwilę. Tak mi się z nimi dobrze rozmawiało, że nawet zrezygnowałam z mojego nawyku zobaczenia każdej możliwej rzeczy, którą poleca przewodnik.<br />
Na początku wybrałyśmy się do ogrodu cnoty i harmonii. Miałyśmy szczęście, bo chwilę po tym jak się tam znalazłyśmy, zaczął się koncert tradycyjnej muzyki, po którym był też pokaz akrobatów i taniec kobiet z wachlarzami. Bajka!<br />
Potem kupiłyśmy sobie lody dla ochłody i udałyśmy się na spacer na wzgórze długowieczności. Rozpościerał się z niego piękny widok na jezioro i kompleks budynków. Z racji na straszny upał postanowiłyśmy jak najszybciej udać się nad wodę, by trochę odpocząć. Tam przycupnęłyśmy na krawężniku i zjadłyśmy coś takie pierożki z mięsem i warzywami przygotowywane na parze. Mama Lisy bardzo lubi wodę, stąd wsiadłyśmy do jednej z łodzi by się trochę przepłynąć. Dzięki temu mogłyśmy lepiej podziwiać most 72(?) łuków oraz pawilon znajdujący się na małej wysepce. Niespodziewanie okazało się, że łódź nie zawraca w to samo miejsce, a służy do transportu na drugi brzeg jeziora. Zamiast myśleć o drodze powrotnej, zmęczone położyłyśmy się. Na trawie w parku. Miałyśmy więcej czasu dla siebie i to był moment w którym usłyszałam najbardziej niesamowita historię ever. Żeby ją streścić potrzebowałabym nie jednego postu, a parę, więc na razie musi Wam wystarczyć krótki zarys. W ich domu każdy czuje się jakby miał 3 nazwiska. Dlaczego? Bo Lisa ma nazwisko po tacie, jej mama ma swoje,a jej mąż swoje. Ale mało kto zna ich pokręconą historię, więc dzwoniąc i prosząc kogoś do telefonu używają nie tego nazwiska, które powinni. Ojczym Lisy jest anarchistą. Chyba do tej pory nie wiedziałam, co to tak naprawdę znaczy. Uważa, że nie powinno się dawać życia stąd nie chcę mieć dzieci, zresztą swoje życie też chciał sobie odebrać, ale mu nie wyszło. Nie wierzy też w Boga, jak i reszta rodziny, jak i w instytucje małżeństwa. Dlaczego więc wziął ślub że starszą od siebie kobietą z trójką dzieci? Bo bardzo bolały ją plecy i chciał jej poprawić humor, a wiedział, że ona chciałaby kiedykolwiek wziąć ślub. Z racji, że oboje nie wierzą,to wzięli go w stylu rodziny Adamsów, czyli wszyscy byli ubrani na czarno. Mogłabym jeszcze tak długo opowiadać, ale czas goni, a jeszcze mam trochę do opowiedzenia. O tej ciekawej rodzince napisze więcej, kiedy wybiorę się do Francji.<br />
Wróciłam padnięta do domu, ale głód szybko stawia na nogi, więc postanowiłam zjeść coś w moich uroczych slamsikach. Znalazłam tanią miejscówkę i zamówiłam coś, co okazało się być podobne do kurczaka w cieściie znanego mi z polskiego chińczyka :P Tyle, że na początku strasznie brzydko pachniało od głębokiego tłuszczu, na którym pewnie smażono już coś po raz enty. Potem jednak okazało się bardzo pyszne, bez porównania do polsiej wersji. Wszystko to pomogła mi zamówić młoda Chinka, z którą miło spędziło mi się czas mimo bariery językowej. Była aktorka, a jej mąż gitarzysta, a mały synek po zachowaniu prognozuje mu karierę mistrza kung fu.<br />
W drodze powrotnej spotkałam murzyna, który właśnie co przybył do naszego hostelu. Świetnie nam się gadało. Był pod wrażeniem, że podróżuje sama oraz, że widziałam tyle krajów. Ja za to podziwiałam go za to, że studiuje i pracuje w Chinach.<br />
Co zaś było niespodzianka wieczoru. Okazało się, że Urugwajczycy nie wyjechali tylko zmienili pokój, bo przyjechali ich znajomi. Diego chwilę po tym jak wytłumaczył mi jak tanio kupić w Pekinie produkty nike czy adidasa, oznajmił mi, że się mu podobam. Że w nocy gdy inni już spali, chciał mi wręczyć karteczkę z prośbą o rozmowę na zewnątrz, ale gdy miał to zrobić, to wyłączyłam i odłożyłam telefon. Aż się chciałam gdzieś schować tak mnie tym speszył, ale zamiast tego wypiłam z nim piwko. Potem grał i śpiewał mi na gitarze i tak to minął nam mój ostatni wieczór w Pekinie.<br />
<div>
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-65891830405531085662013-04-30T17:17:00.000+02:002013-04-30T17:17:14.160+02:00Wielki mur i inne wielkie sprawy<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
Pobudka 7 30. Ja i dwie pary wynajeliśmy kierowcę i angolojęzycznego przewodnika na dzisiejszy dzień. W Pierwszej kolejności odwiedziliśmy miejsce, w którym robi się z nefrytu(?) różne figury i bliżuterię. Niebywałe, z jaką precyzją wykonane są te przedmioty. Największe wrażenie zrobiła na mnie kula z mniejszymi kulami w środku. Została ona zrobiona z jednego bloku skalnego, więc ktoś musiał się napracować, by wyrzeźbic jej wnętrze. Symbolizuje ona rodzinę, a dokładniej przenikające się pokolenia.<br />
Następny postój to Grobowce Mingow. Zrobiły na mnie średnie wrażenie, za to były usytuowane w całkiem ciekawej scenerii. Znajdują się tam wszystkie groby cesarzy z tej dynastii od kiedy stolica została przeniesiona do Pekinu.<br />
Gdy jechaliśmy pod Wielki Mur zastanowiło mnie, co to za owoc, którego plantacje ciągle mijalismy. Mimo że na moją prośbę kierowca zabrał nas na jedną z nich i nawet kupiłam sobie kilka suszonych, to nie mam pojęcia co to jest, a mój angielski, a tym bardziej chiński, nie starczył by zrozumieć tłumaczenie przewodnika.<br />
Przyszedł czas na Wielki Mur. Można go podziwiać conajmniej w 4 miejscach oddalonych od Pekinu maksymalnie o 110km. Najbardziej popularnym jest Badalig. Oznacza to również, że jest strasznie zatłoczony i zrobiony pod turystów (mnóstwo barierek, ułatwień i takich spraw). My wybraliśmy za nasz cel Mutianyu. Mniej zatłoczony, drapieżne górzyste widoki. Co nie znaczy, że brak tu zupełnie infrastruktury dla turystów. Można zamiast dostać się na mur schodami(których było od cholery), to wjechać kolejką linową, a potem zjechać w dół torem bobslejowym. Ja po pewnym czasie wdrapywania się plułam sobie w brodę, że nie wybrałam tej wygodniejszej opcji. Widok na górze był kapitalny! Mur faktycznie wydaje się ciągnąć w nieskonczoność. Z racji zmęczenia podejściem wybrałam krótszą trasę, co potem okazało się męczącym pomsyłem. Nie zawsze krócej znaczy mniej męcząco. Okazało się, że droga, która wybrałam to ciągłe wdrapywanie się po schodach, gdzie druga była całkowicie płaska. Moje uda mi pewnie długo nie wybaczą. Jednak w jednej chwili odzyskałam siły, gdy zahaczając o tę łatwiejszą trasę, zobaczyłam niesamowity obrazek. Przede mną szedł mężczyzna o kulach, który nie miał jednej nogi. Powiedziałam mu, że podziwiam go za to. Krótką rozmowę podsumował jednym stwierdzeniem: Keep going.<br />
Po zwleczeniu się z muru czekał na nas lancz. Ciekawy my, na stole była ruchoma platforma, dzięki której każdy miał dostęp do dania, które się na niej znajdowało. Mi zasmakowała wieprzowina w ciężkim, słodkim sosie. Ale też kurczak, hmmmmm, z pomidorami(?) był niezły. Okazuje się też, że jak jestem glodna to świetnie posługuję się pałeczkami.<br />
W drodze powrotnej mieliśmy okazję zobaczyć jak się produkuje jedwab. A później wzięliśmy udział w lekcji z ceremonii herbaty. Już wiem, że kobieta ma trzymać filizanke jak feniks, a mężczyzna jak smok oraz kiedy herbatę siorbiąc, a kiedy żuć jak gumę. Mam też parę typów, które mi zasmakowaly, więc pewnie kupię sobie przed wyjazdem. Wyprosilam też podjechanie pod stadion olimpijski i.... zabranie nas na masaż stóp po całym dniu. To było coś. Reszta grupy była mi za to wdzięczna. Na początku lekarz medycyny chińskiej nas zbadał, a potem jego studenci zrobili nam masaż leczniczy. Tak, tego było mi trzeba.<br />
Gdy wróciłam do pokoju, to nie było już Urugwajczyków. Szkoda. Za to ich miejsce zajęło dwóch zakreconych gości z Izraela. Szybko się skumaliśmy, więc poszliśmy razem na kolację. Takich kompanów mi było trzeba. Z całym szacunkiem dla Rockera, ale właśnie na to czekałam, na jedzenie z ulicy, a nie modnych restauracji. W jakiejś budce kupiliśmy sobie na wynos wołowinę w takim placku chrupiacym i po piwku. Jechali przy tym na deskorolce, bo właśnie sobie kupili, a opowiadali mi też o helikopterach zabawkach jakie zamoierzają puszczać w Mongolii. Z przyjemnością słuchałam ich na dziedzińcu naszego hostelu. Wyjdę na ignorantkę, ale nie wiedziałam, że w Izraelu jest obowiązkowa służba wojskowa. Rafael, mimo że jest tylko ode mnie rok starszy to dopiero zacznie studia, bo właśnie skończył służbę jako oficer.<br />
Dosiadł się do nas później Amerykanin. Kopara mi opadła, jak opowiadał o swoim projekcie. Jest artystą, który od kilku lat jeździ do Korei Południowej i Północnej, bo robi o nich dokument. Jego historię o tym, jakie wymyśla podstępy, by móc zobaczyć to co chce, były niesamowite.<br />
Izraelczycy zaproponowali mi wspólną dalszą podróż, ale niestety nie było nam po drodze.<br />
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-39432519975748142462013-04-28T19:31:00.001+02:002013-04-28T19:31:11.672+02:00Pekińskie smaczki<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
Różnica czasowa daje w kość. Ledwo co zwlokłam się z łóżka, a było to około 12. Jednak i tak było to wcześnie w porównaniu pozostałych osób w pokoju, a był to chrąpiacy staruszek i ciągle wtulona w siebie para oraz znikająca ona.<br />
Żeby się rozruszać zaliczyłam wyprawę do banku, żeby wymienić dolary. Zaskoczyły mnie 2 rzeczy. Pierwsza, obok okienka, w którym byłam obsługiwana, znajdował się panel że zdjęciem kasjerki, który służył do jej oceny oraz wyswietlał jej punktacje. Dałam jej 'satysfakcjonujący' żeby podnieść jej troszkę (samo)ocenę. Druga kwestia było to, że przy baniaku z wodą zamiast plastikowych kubeczkow, były papierowe woreczki, które trzeba było nadmuchać przed użyciem.<br />
Pierwszym wyzwaniem okazało się metro. Na początku zdziwiło mnie, że ochrona chce przeskanować mój plecak, ale okazało się, że to normą dotyczącą wszystkich. Później zakup biletu, w planie chciałam kupić kartę do doładowywania, ale kobieta z okienka nie mówiła po angielsku, nikt w kolejce również, więc pomocy nie było gdzie szukać, stąd mam zapas biletów jednorazowych(jeden kosztuje 2RNB, czyli około złotówki). Teraz tylko zostało mi porównywanie chińskich znaczków nazw stacji, z tymi na mapie. Sukces! Trafiłam na miejsce za pierwszym razem:) Na początku z poznaną na przystanku studentką wybrałam się do cechy związanego z kaligrafią. Był mi akurat po drodze do Zakazanego Miasta, które jest prawdopodobnie główną atrakcją w Pekinie. Wyrobienie legitymacji ISIC na coś się przydało, bo zamiast płacić 60 za wejście, dałam 20. Przy kasach pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że za 40RNB można było dostać polski audio guid. Ja jednak zdałam się na mój niezastąpiony przewodnik z wiedzy i życia. Z jego pomocą zwiedzałam kolejne pawilony, odczytywałam symbolikę smoków, feniksów i innych figur, które miały poprawić cesarzom feng szui w tym miejscu.<br />
Później udałam się na spacer wzdłuż fosy otaczającej ten cesarski kompleks. Po drodze przyglądałam się ludziom. Podglądałam ich podczas łowienia ryb, randek, snu. Miałam też okazję spróbować tu popularnej ulicznej przekąski, czyli owoców w karmelu serwowanych na patyku. Trafiły mi się śliwki i coś co pierwszy raz na oczy widziałam i do tej pory nie mam pojęcia co to było, a w smaku też mi niczego nie przypominało.<br />
Później udałam się na płac Tain'an Men. Czekając na zmianę warty przy fladze państwowej miałam wrażenie, że jestem główną atrakcją turystyczną. Kilka osób prosiło mnie o możliwość zdjęcia z nimi, co niektórzy nawet płacili. Szkoda tylko, że nie mi, a profesjonalnym fotografom, którzy ich fotografowali że mną. Po mało widowiskowej zmianie warty przyglądałam się informacjom o wspaniałym kraju, jakim są Chiny, wyswietlanym na dwóch GIGANTYCZNYCH telebimach ustawionych na placu. Zastanawiam się, czy to całoroczna indoktrynacja, czy tylko z okazji zbliżającego się święta pracy. Przy placu znajduje się również siedzibą Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Jest ich najwyraźniej mnóstwo, bo budynek jest przeogromny!<br />
Mauzoleum Mao było już zamknięte, więc zrobię do niego podejście drugie innego dnia. Popodziwiałam jeszcze tylko Bramę Qian Men i Wieżę Łucznicza i padnięta postanowiłam wrócić do domu.<br />
Okazało się jednak, że to nie takie proste. Zgubiłam się w huntongach(nawa dawnych, wąskich uliczek) i im bardziej pytałam o drogę, tym bardziej się gubiłam, bo uzyskiwałam sprzeczne informacje. W końcu znalazłam kogoś kto mówił po angielsku. Pisze kogoś, bo do tej pory nie jestem pewną czy to była kobieta, czy mężczyzna. Zostałam odprowadzona pod sam hostel. Miło mnie w nim przywitano, bo darmowym sushi:) To jednak nie była jedyna niespodzianka jaką czekała mnie po powrocie. Kiedy weszłam do pokoju okazało się, że mamy nowych podróżnych, a są nimi trzej przystojny 26-latkowie z Urugwaju. MNIAM. Dowiedziałam się, że właśnie skończyli studia i w ich kraju jest tradycją, że wtedy ludzie jadą w podróż dookoła świata. Zbierali na to pieniądze między innymi organizując loterię. Zwiedzili już wiele miejsc np. Australię, Nową Zelandię, czy Singapur, a planują też przyjechać do Warszawy :D Jesteśmy umówieni na miejscu.<br />
Kiedy myślałam, że padnięta położę się do łóżka, to skontaktował się że mną mój znajomy Rocker. Umówiliśmy się na spotkanie. Strasznie się cieszę, że po latach się spotkaliśmy, ale trochę też w to nie mogłam uwierzyć. Zabrał mnie do bardzo fajnej knajpki. Zadbał też o to bym moja pierwsza próba chińskiej kuchni była wyjątkową i zamówił mnóstwo jedzenia(upewniając się czy nie jestem na nic uczulona). Zaczęliśmy od gotowanych babusów. Później na stole pojawił się kurczak w wymyślnym sosie z pieczonymi orzeszkami ziemnymi, po nim dodano(dodano to lepsze określenie niż podano, bo w Chinach je się wszystko równocześnie, Rocker twierdzi, że to podkreśla swobodę jaką sobie cenią Chińczycy) płonące łodygi kwiatu lotosu w ostrych przyprawach. To jeszcze nie koniec:P Jedliśmy jeszcze Mapo Tofu i tradycyjną leguminę z ryżowymi kulkami. Poza deserem wszystko było obłędnie smaczne! Zapomniałam dodać, że tu wszystko je się że wspólnego talerza. Ma to podkreślać wspólnotę że współbiesiadnikami. Nikt też się nie przejmuje jedzeniem z pełnymi ustami, czy wypadającym jedzeniem. To chyba ta swoboda, o której mówił Rocker.<br />
Byłam już zmęczona, więc tylko ustaliliśmy wspólne plany i zakończyliśmy wieczór.<br />
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-82996556333004215342013-04-26T21:35:00.000+02:002013-04-26T21:35:20.935+02:00Pekińska kołdra na głowie <div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<br />
Skąd ten tytuł? Już się tłumaczę. Dotarłam spokojnie do Pekinu. Trudniej było do hostelu, bo taksówkarz ni w ząb nie szprechał po angielsku, więc mieliśmy małą polsko-chińską kłótnię, gdy zakończył kurs, a ja nie chciałam wysiąść. Dlaczego? Tę chińskie znaczki wyglądają dla mnie jednakowo, więc nie miałam bladego pojęcia czy przywiózł mnie we właściwe miejsce, a nie chciałam ryzykować wydania kolejnych 16 dolców(?!) na taksówkę. Chciałam więc żeby poczekał aż sprawdzę, czy to mój hostel i wrócę mu zapłacić. Chyba oboje nie byliśmy zachwyceni z tego co mówił nam nasz język ciała, bo zaczęło się robić gorąco. No, ale to już za mną. Mój hostel mieści się na tyłach barwnej uliczki. Lampiony, neony, muzyka:) To jest przód, a tył uliczki-slamsikowaty. Nie spodziewałam się więc za dużo po moim miejscu na nocleg, ale to się zmieniło gdy weszłam do środka. Urokliwe miejsce, z wielkim wewnętrznym dziedzińcem w tradycyjnym stylu. No, ale miałam się tłumaczyć z tej kołdry na głowie. Jak to pisze to jest 3 w nocy, a śpię w wieloosobowym pokoju i nie chcę nikomu przeszkadzać światłem telefonu.<br />
Notki o pobycie w Dubaju raczej nie będzie(a macie czego żałować), bo namęczyłam się pisząc ją na telefonie, a potem się okazało, że blogspot JEST ZAKAZANY W CHINACH i nici z mojego pisania bloga. Stąd wszystko co się tu pojawi, zawdzięczam uprzejmości Patrycji, która wrzucać tu będzie moje maile.<br />
Dobranoc.(łan an po chińsku)<br />
P.S. Okazuje się, że mój chiński jest lepszy, niż ich angielski, jeśli w ogóle ktoś tu mówi po angielsku. Hitem było, że Pani z informacji turystycznej mnie nie rozumiała.<br />
<div>
<br /></div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-28062263906082007572013-04-24T23:31:00.002+02:002013-04-24T23:34:01.671+02:00Jutro wylatuję do Chin!<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
W końcu nadszedł ten moment-jutro mam samolot do Chin! Tak dokładniej, to lot jest do Dubaju, gdzie mam 12 godzin postoju, więc lot ostateczny do Pekinu jest pojutrze. Kilka słów o samym locie. Udało mi się tanio kupić bilety, bo za 1400 zł w obie strony. To dzięki wielkiej promocji linii Emirates. Chciałabym je bardzo polecieć. Dlaczego? Wkradli się w moje serduszko tym, że nie pozwolą mi tych 12 godzin postoju czekać na lotnisku, a zapewniają mi wizę, transport i nocleg w Dubaju! Jakby ktoś chciał wiedzieć jak to załatwić, to mam już tę procedurę za sobą i służę pomocą.<br />
<div>
<br /></div>
<div>
Co dalej. Nie mam jeszcze wymienionej waluty. Muszę dokupić parę rzeczy. Nie mam wyznaczonego planu. Co i gdzie zobaczę, o tym przekonam się na miejscu. Nie mam zarezerwowanych noclegów w Pekinie(to może się jednak do jutra zmienić, toć wylot jest dopiero o 14:45). Za to wiem, że koniecznie chcę(a teraz i mogę:)) przejechać się w Pekinie na rowerze.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Z ciekawostek dodam, że na wyprawę na drugi koniec świata, która trwać będzie prawie 3 tygodnie można się spakować w nieduży, 40 litrowy plecaczek i jeszcze są w nim luzy.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Na koniec, chciałabym z góry uprzedzić, że jeśli się wkręcę w Chiny( a jeszcze nie zdarzyło mi się gdzieś pojechać i nie oddać się całej podróży), to moje posty mogą stać się króciutkie, bez zdjęć lub w ogóle się urwać. Uprzedzam o tym, co by niektórzy nie pomyśleli, że coś mi się złego dzieje(tak Tato, to jest głównie fragment skierowany do Ciebie:))</div>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-62431793340024840902012-08-08T15:10:00.001+02:002012-08-08T15:10:05.384+02:00Karta mastercard prepaid<div><p>Ha! Ha! W końcu mam swoją własną kartę prepaid! Uwolni mnie to od nękania Pauliny, która zamawia mi bilety na ryanairze i od jego nieuczciwych, dodatkowych opłat. Z całej tej radości zamówiłam już mi i Tomkowi bilety do Budapesztu! Bardzo polecam zakup karty( co jakiś czas udostępnia je portal fly4free)</p>
<p>Dodatkowo sprawdzam nowy telefon, który ma mi ułatwić kontaktowanie się ze światem w trakcie podróży, nie dzwigajac ze sobą lapka. Mam nadzieję, że dzięki temu nie będę już urywac moich relacji.</p>
</div>Unknownnoreply@blogger.com0Lomza, Lomza53.17812 22.059032tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-47920253904552711212012-05-04T02:12:00.000+02:002012-05-04T02:12:28.279+02:00Polowanie na wieloryby<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Wczoraj wybrałam się na wieloryby. Oczywiście chciałam na nie polować tylko z aparatem w ręku:) Ucieszyło mnie, że udało mi się wyprosić zniżkę studencką, więc zamiast 8000koron zapłaciłam 7600. Do portu podwiózł mnie sympatyczny facet z firmy Special Tours. W dalszej części dnia okazał się tez bardo opiekuńczy i pomocny, ale o tym za chwilę. Podekscytowana czekałam jak naszą luksusową "Rose" wypłyniemy na ocean. Na pokładzie dostaliśmy sztormiaki, bo przy takiej pogodzie i prędkości jaką rozwijaliśmy nietrudno było zmoknąć. Od chwili kiedy zeszłam pod pokład, żeby nie mieć aż tak mokrych ubrań, wiedziałam, że nie będzie to wycieczka mego życia. Siedząc przy okienku czułam jak robi mi się nie dobrze. Powtarzałam sobie jednak, że jeśli mam być prawdziwym podróżnikiem, to nie wypada mi zwymiotować. Całkiem nieźle mi szło dopóki jakiś staruszek obok mnie nie poprosił o siatkę na wymiociny. Jak to zobaczyłam to już wiedziałam, że jest po mnie! Od razu poprosiłam o jedną dla mnie...Rozdawał je ten miły koleś z autobusu;jakoś było mi przed nim głupio, ale co zrobić. Przez cały pobyt na łódce nie widziałam ani jednego wieloryba, ale za to sporo pawi... Muszę przyznać, że jak pulpety z ryżem wydawały mi się niesmaczne rano, tak w drugą stronę były jeszcze gorsze. Po drodze minęliśmy wysepkę na której mieszkają puffiny(nie wiem czy tak się też po polsku nazywają). Śmieszne, małe, latające grubaski. Wyglądają jak krzyżówka pingwina, kaczki i papugi:) Z faktem, że nie było widać wielorybów wiąże się to, że dostałam darmowy bilet na powtórną przejażdżkę w piątek. To może być wątpliwa przyjemność powtórzenie tego. Z drugiej strony podobno ludzie najczęściej chorują tylko za pierwszym razem, no i dostałam teraz leki na chorobę morską. Zobaczę czy się skuszę. Ten sam facet zaproponował mi darmową podwózkę do domu. W busie okazało się, ze wymiotowanie na oczach wszystkich może działać prospołecznie, bo każdy mnie pytał jak się czuję. Najwyraźniej było mi lepiej, bo nawet z tego żartowałam. Teraz wiem, że na pewno nie będę jadła ryżu przed pływaniem, bo zwymiotowanie go to jest never ending story:P Pływanie tak mnie wykończyło, że już nic tego dnia nie robiłam, poza jedzeniem czekolady z lukrecją(jest zaskakująco pyszna!)</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEht9BB0qIkdBeEf2XWlrSKk-rr912FFNPL9PCtvnZicR3OkBgDzMen9e523LQt6v4h8Cw8ejCgYKc2_0tECH9dwGkMQnkPxS5tto9B7tuK06_gb93oII3gDOAPmmA25eaklJDfGrHu0cw/s1600/SAM_0199.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEht9BB0qIkdBeEf2XWlrSKk-rr912FFNPL9PCtvnZicR3OkBgDzMen9e523LQt6v4h8Cw8ejCgYKc2_0tECH9dwGkMQnkPxS5tto9B7tuK06_gb93oII3gDOAPmmA25eaklJDfGrHu0cw/s320/SAM_0199.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Zdjęć nie mam za bardzo, bo trudno chorować i robić fotki równocześnie...</div>
</div>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-86435213567637515082012-05-03T01:53:00.000+02:002012-05-03T01:56:03.412+02:00Countryside aka "Tworzenie własnej sagi"<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
<div style="text-align: justify;">
Wczorajszy dzień był długi i pełen niespodzianek! Na nowo poznałam mojego hosta-Thorsteina oraz nawiązałam nowe przyjaźnie z Bonnie i Tiago. Zanim opiszę co się działo w ciągu dnia muszę koniecznie napisać coś o każdej z osób.</div>
<div style="text-align: justify;">
Thorstein: na początku wydawał mi się dziwny, ale ja mu po prostu nie dawałam szans. To, że jest spokojny i wycofany wynika z tego, że wychował się daleko od miasta. Pośród gór, gdzie nie mieszkał nikt poza nim i mamą. Zajmowali piętro szkoły, w której ona uczyła. W ciągu dnia uczył się lub grał w nogę z innymi uczniami, później chadzał po górach, eksplorował jaskinie. Jest również bardzo miły, pomocny i dba o to bym ja i reszta miała jak najlepsze wspomnienia z Islandii.</div>
<div style="text-align: justify;">
Bonnie: 27letnia blondynka, troszkę eteryczna. Zaspała na nasze spotkanie. Była przez pół roku w Indiach, co nas do siebie zbliżyło. Ale mieszkała też np. w Nowej Zelandii i na łódce na Malezji. Ma dwójkę dzieci, którymi w tym momencie zajmuje się jej były mąż. Dlaczego tu przyjechała? Jest wiele powodów, a zarazem nie ma ich wcale. Chciała odpocząć od pracy. Zajmuje się edycją filmów, reklam. Odrzuciła propozycję pracy przy "Dexterze". Jak się później okazało jest też modelką. W wolnych chwilach jest też piosenkarką. Na Islandii trzyma się z grupką muzyków i producentów i razem próbują coś zdziałać. Zapomniałabym, jest z New Jork.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tiago: ma 24 lata i jest z Porto. Na Islandię przybył w związku z projektem fotograficznym, który realizuje. Nazywa się "Borderlines of Europe", bierze w nim udział 12 fotografów, którzy wykonują zdjęcia w Turcji, Łotwie, Portugalii i Islandii, bo te kraje stanowią "narożniki" Europy. Tematem Tiago jest granica między człowiekiem, a przyrodą' realizuje ją zwłaszcza poprzez fotografowanie specyficznych budynków, bo kształci się na architekta. Powiedział, że przypominam mu jego dziewczynę, bo ona również ucieka z problemami w podróże. Jako ciekawostkę dodam, że jego jest trenerem olimpijskim.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wstaliśmy o 6 rano, bo Thorstein był umówiony z Bonnie o 7 pod naszym domem. Jednak jej nie było. Zamiast z nią mój host wrócił do mieszkania z jakimś facetem. Był to Tiago, Portugalczyk. Okazało się, ze Bonie opowiedziała mu o naszej wyprawie, więc postanowił dołączyć. Dzięki niemu udało nam się również odnaleść Amerykankę. Zaspała w swoim hostelu i dopiero chłopcy ją obudzili.</div>
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaxJOOZfRmMyNPKVZtmouicWc5oWlFo50VU-m2-r_pdrqYqlPCuWMO46UWmWLgs9NhGr0wehH8DtPN5wKxPcGbw39PTNZZ8MMHia32HFyJDUMHsT2dWgeWfZyLVpWQz-wQckeW8Uuf8w/s1600/SAM_0093.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgaxJOOZfRmMyNPKVZtmouicWc5oWlFo50VU-m2-r_pdrqYqlPCuWMO46UWmWLgs9NhGr0wehH8DtPN5wKxPcGbw39PTNZZ8MMHia32HFyJDUMHsT2dWgeWfZyLVpWQz-wQckeW8Uuf8w/s320/SAM_0093.JPG" width="240" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Całą radosną czwórką wybraliśmy się samochodem terenowym na przygodę. Po kilkudziesięciu minutach dojechaliśmy do miejscowości Hveragerdi, którą nazwałabym ogródkiem Islandii, ponieważ znajduje się w niej mnóstwo szklarni. W końcu muszą się jakoś zaopatrywać w warzywa, a o dziwo nie chcą one rosnąć na polach lawy. Zboczyliśmy z głównej drogi i wjechaliśmy w malowniczą dolinę. Duże wrażenie zrobilo na mnie to, kiedy Thorstein przekroczył autem rzekę :D Dolinka wyglądała z daleka jakby płonęła, bo unosiły się nad nią kłębki dymu. Z bliska okazało się, że są to hot springs(gorące źródła). Zaskakujące uczucie, kiedy wkłada się dłoń do strumyczka, który ma około 50 stopni. Były też takie miejsca, w których widać była jak woda wrze! Bonnie zabrała ze soba z tego miejsca niespodziewaną pamiątkę, a mianowicie tonę błota, na swoich pięknych butach. Tak to jest, jak na wyprawę zakłada się śliskie kozaczki, a nie porządne buty trekingowe.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDDKSLfRdGXIjmxR3tjpWJZyp2Zs8j_uhI1MqU1Q-pPxG5DXMLfhaLwEi4OuVErNTRHUySV1R8Vgne4AjwFGWK_gDO9rJ7o8tAcfOpcp7HMXx0KCgB3blDc__7bDPB8vhUpeBcNGQZyA/s1600/SAM_0094.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDDKSLfRdGXIjmxR3tjpWJZyp2Zs8j_uhI1MqU1Q-pPxG5DXMLfhaLwEi4OuVErNTRHUySV1R8Vgne4AjwFGWK_gDO9rJ7o8tAcfOpcp7HMXx0KCgB3blDc__7bDPB8vhUpeBcNGQZyA/s320/SAM_0094.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy ruszyliśmy dalej Thorstein zaczął nam opowiadać islandzkie sagi, w którym pełno jest niezwykłych bohaterów, cechujących się waleczności. Podobno te historie pełnie z jednej strony magii(elfy), a z drugiej brutalności(wymienia się sposoby zabicia przeciwnika) miały miejsce tam gdzie właśnie przebywaliśmy.Kolejnym przystankiem był wodospad, który wcześniej mogłam podziwiać tylko na fotografii wiszącej w kuchni mieszkania, w którym nocuję. Podobało mi się na niej zwłaszcza, że fotograf wszedł za ścianę spadającej wody. Kiedy ją oglądałam w domu, to nie przypuszczałam, że ja też będę mogła tak zrobić. Trochę zmokliśmy ale warto było! Kiedy jest się z drugiej strony ma się wrażenie, że poznaje się jakąś niedostępną innym tajemnice. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8l4y2Vv5gC2wq4Oo4LNU1sPGzy4_9qu8686N86xXCwRsd6P66j0d_KkEvth_6SQljMByk4r4ysYSW_8Kt0t3KsHyfpTq8KzunJ4oSe8zPRW2RKNxg8CxQglzmDdVfZsKaWCa_uojSQw/s1600/SAM_0108.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8l4y2Vv5gC2wq4Oo4LNU1sPGzy4_9qu8686N86xXCwRsd6P66j0d_KkEvth_6SQljMByk4r4ysYSW_8Kt0t3KsHyfpTq8KzunJ4oSe8zPRW2RKNxg8CxQglzmDdVfZsKaWCa_uojSQw/s320/SAM_0108.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Tuż za zakrętem zatrzymaliśmy się nieopodal dwóch niebieskich domków. Okazało się, że jest to szkoła w której uczył się i mieszkał Thorstein. Razem z mamą, która była tam nauczycielką, zajmowali poddasze budynku. Z tego miejsca wybraliśmy się do "rajskich gór", gdzie ,mieliśmy eksplorować jaskinie. Skończyło się na tym, że zrobił to tylko mój host i Bonnie. Dlaczego? Bo, żeby dostać się do wejścia trzeba było wspiąć się pionowej ściance. Może i brzmi super, ale nie dla kogoś, kto nigdy wcześniej tego nie robił. Wolałam nie ryzykować, zwłaszcza, że do dyspozycji było tylko kilka wystających kamieni i jeden łańcuch.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFuui0k8V7HXyac1xpcTJ-vkEwHsQGsdhmsr-JqqfeETEUvLOkhQKghCY9sxheMKqyLe0OsIHfG4ZlrYTijbQ9hzF_YKjGkmqzt5QGquwAboh9hHw2BQLRpiR6yLh1ojxqc9DpF34zdg/s1600/SAM_0115.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFuui0k8V7HXyac1xpcTJ-vkEwHsQGsdhmsr-JqqfeETEUvLOkhQKghCY9sxheMKqyLe0OsIHfG4ZlrYTijbQ9hzF_YKjGkmqzt5QGquwAboh9hHw2BQLRpiR6yLh1ojxqc9DpF34zdg/s320/SAM_0115.JPG" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Specjalnie dla Tiago zatrzymaliśmy się w miejscu, o którym czytał, a wydało mu się ciekawe ze względu na jego projekt fotograficzny. Wszystkim nam wydało się ciekawe, jak powstały domy "wtulone" w skałę. Wszyscy czekaliśmy w napięciu, aż Tiago pokaże nam gotowe zdjęcie, bo tym razem robił je polrojdem. Tak dawno ich nie widziała, nie myślałam, że ktoś ich jeszcze używa. Tiago miał jednak wiele aparatów ze sobą:) Troszkę mnie w tym miejscu przewiało, ale na szczęście pojechaliśmy później prosto do domu wujka Thorstena. Kiedy mówił nam, że mieszka on na przeciwko wraku samolotu, który stal się atrakcja turystyczną dla wybranych, wyobrażaliśmy sobie, że każdy tam mieszka. Na miejscu przekonaliśmy się, że jest to jedyna zabudowa w promieniu kilku kilometrów. Czuliśmy się więc jak farciarze, że Thorstein nas tu zabrał. Byliśmy w szoku jak jego wujek opowiedział nam, że był trzecią osobą, która dotarła do samolotu po wypadku! Na szczęście amerykańskim żołnierzom nic się nie stało, a wujek wezwał pomoc.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAUr7j_DB48bAQ3kUEq2od0r2oNOKgPI6xG1aVwGLV4RwboDz79NxjDYEpdKkzKMpzmhsRk4e6vWzdrcQpH2OW83kc2jcobsv2p6_EWdnK9K8A7sGhnt1BPh-qxqeyFI0iHV6bpJEpAA/s1600/SAM_0124.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAUr7j_DB48bAQ3kUEq2od0r2oNOKgPI6xG1aVwGLV4RwboDz79NxjDYEpdKkzKMpzmhsRk4e6vWzdrcQpH2OW83kc2jcobsv2p6_EWdnK9K8A7sGhnt1BPh-qxqeyFI0iHV6bpJEpAA/s320/SAM_0124.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Po lunchu udaliśmy się na przejażdżkę konną. Naszym przewodnikiem była 14 letnia dziewczyna, która opowiadała nam po drodze historie z okolic. Konie islandzkie nazywane są też końmi wikingów, bo to oni je sprowadzili na wyspę. Są większe od kucy, a mniejsze od normalnych koni, przez co wygodnie się mi na nie wsiadało. Ponieważ wyobrażam sobie wikinga jako kawał faceta, to musiał on wyglądać komicznie na tym zwierzu. Po przejażdżce dziewczyna zaprosiła nas na farmę owiec, która należy do jej rodziny. Mieliśmy szczęści oglądać narodziny młodych owieczek. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego widoku. Wystające małe kopytaka z macicy, zwisające worki z wodami płodowymi z porodu, który miał miejsce chwile wcześniej, krew...</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTxI5wwIdTynXujitLTeMLaOq3f0eNNzp9QCIZ40yUkNQMQddBfDywyWrazFCGv1T1fd6FIy3eAGOeG1LZ-1WJytMN78cHK_nEiQhAd8tDbIuxfWv9USgyWHObivFdt32qBPs1id_3fw/s1600/SAM_0163.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjTxI5wwIdTynXujitLTeMLaOq3f0eNNzp9QCIZ40yUkNQMQddBfDywyWrazFCGv1T1fd6FIy3eAGOeG1LZ-1WJytMN78cHK_nEiQhAd8tDbIuxfWv9USgyWHObivFdt32qBPs1id_3fw/s320/SAM_0163.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Po tym niespodziewanym elemencie naszej wyprawy udaliśmy się do miejsca, o którym marzyłam cały dzień- na lodowiec Solheimajokull!! Ulokowany był on na polu lawy. Cały krajobraz był nieco księżycowy. Zwłaszcza, że po ostatnim wybuchu wulkanu, na lodzie znajdowało się wciąż wiele popiołu. Z daleka przypominał więc zebrę:P Nieopodal, w miejscowości Solheimasandur, pośrodku "czarnej plaży" znaleźliśmy wrak wcześniej wspomnianego samolotu. W 99,9% przypadków jest się tam samemu, ale my trafiliśmy na moment, kiedy....niemiecka ekipa filmowa robiła tam zdjęcia do realityshow. Tiago był wściekły, </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIJwmNZzhmJ6f9wDNaJbGirD1rUkvv7xEs211aEuLbJcLfhBZxRXRPqpKfQG76a8a8UTKBcrkfFiKZpTh0wcBSad2bN6_NpV1PKT0vgJzt4LCtguaYGDZHR9CRrk5zd45a6X4tAfYK0Q/s1600/SAM_0185.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIJwmNZzhmJ6f9wDNaJbGirD1rUkvv7xEs211aEuLbJcLfhBZxRXRPqpKfQG76a8a8UTKBcrkfFiKZpTh0wcBSad2bN6_NpV1PKT0vgJzt4LCtguaYGDZHR9CRrk5zd45a6X4tAfYK0Q/s320/SAM_0185.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
bo uniemożliwiło mu to wykonanie wymarzonego zdjęcia. Zwłaszcza, że Niemcy rozmieścili w samolocie butle z gazem i małe bomby. Zaczęliśmy się jednak świetnie bawić, kiedy ekipa poprosiła Bonnie, żeby pozowała im do zdjęć we wnętrzu wraku! Wybiegała z niego udając przerażenie, w trakcie kiedy pirotechnicy dokonywali małych eksplozji. Kto by się spodziewał, że może nas coś takiego spotkać! Wracając do domu wujka Thorsteina śmialiśmy się, że przy tylu przygodach tworzymy własną sagę:) Po obiedzie udaliśmy się już w drogę powrotną do Reykjaviku. Dotarliśmy do domu po północy,więc każdy poszedł prosto spać.</div>
</div>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-90141209206623479082012-05-01T01:55:00.001+02:002012-05-01T01:58:00.776+02:00Golden Circle<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Ale jestem zmęczona! I nic dziwnego, bo za mną długi dzień pełen atrakcji. Mimo, że widziałam dziś mnóstwo pięknych miejsc, to nie będę się rozpisywać za bardzo, bo chcę się położyć spać.<br />
Start o 8 rano. Z okna autobusu podziwiam widoki, a jest co. Kolorowe góry, zatopione w nisko położonych chmurach. Pierwszy przystanek w Pingvellir. Jest to równina, na której obradował dawniej parlament, a ostatnio świętowano tam 1000lecie chrześcijaństwa na wyspie. Znane jest również z tego, że można obserwować tu styk dwóch płyt kontynentalnych! Wśród szczytów ulokowane jest też jezioro o zbliżonej nazwie-Pingvallavatn. Urządziłam sobie tam też polowanie na ptaki. Na szczęście moją bronią był tylko obiektyw:)<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsHFjPN-VHIdZpuKV3S1weCSeWc30Me7Qucq7swCo8WTrAJP1C7ikLVRkANkvV17MCgxV2SWCvY0tOevymthXj-Bmhx81HDAL7ydt9n2c331DfkdpOPk_stQOJmasi9DfmHxLkfb1c9Q/s1600/SAM_9937.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsHFjPN-VHIdZpuKV3S1weCSeWc30Me7Qucq7swCo8WTrAJP1C7ikLVRkANkvV17MCgxV2SWCvY0tOevymthXj-Bmhx81HDAL7ydt9n2c331DfkdpOPk_stQOJmasi9DfmHxLkfb1c9Q/s320/SAM_9937.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyuV-ndYv1_hAmVl-LrYrYb1FaDlZo11lokctFKVVsMqzmUaWS19cd4Sw6u4cw1Ilj0flNgxZoxjny9ETsDzWbGsW1ar1kzxmFctPVfrPmtmIiTsgjUmUVhKQPAiU01jNFghiy9N2jCA/s1600/SAM_9960.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhyuV-ndYv1_hAmVl-LrYrYb1FaDlZo11lokctFKVVsMqzmUaWS19cd4Sw6u4cw1Ilj0flNgxZoxjny9ETsDzWbGsW1ar1kzxmFctPVfrPmtmIiTsgjUmUVhKQPAiU01jNFghiy9N2jCA/s320/SAM_9960.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Następnie dotarłam do stóp Gullfoss-najbardziej znanego wodospadu na Islandii. A mogłoby go nie być, bo w przeszłości jego właściciel(jak można mieć wodospad na własność?) chciał z niego zrobić tamę. Jest kaskadowy. Jedna część ma ok 21 m, a druga jest ok. o połowę mniejsza. Godzinę zajęło mi obchodzenie go z różnych stron. Niestety nie miałam szczęścia zobaczyć nad nim tęczy, bo było pochmurnie.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUg1jB0RtAqmGzLzA9qkX4AieyppmN9DG6pSSiodJ4bsiVeZ7MWnb9xQJlGRACpt6Rl1hKicaVdZbCMxyPwVrxN52M6QSYMMTJTojoFBqClkuO_uBrGfVtcuxC7VpXvFyKyMmJwyuB4A/s1600/SAM_0024.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhUg1jB0RtAqmGzLzA9qkX4AieyppmN9DG6pSSiodJ4bsiVeZ7MWnb9xQJlGRACpt6Rl1hKicaVdZbCMxyPwVrxN52M6QSYMMTJTojoFBqClkuO_uBrGfVtcuxC7VpXvFyKyMmJwyuB4A/s320/SAM_0024.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Udało mi się też rozwiązać wczorajszą zagadkę głazów przypominających ludzi. Dziś widziałam sporo kamyków poukładanych jeden na drugim, tworzących wieżyczki o różnych kształtach. Sama dołożyłam swój kamyczek, do jednej z takich stert:) Tylko, kto układa takie wielkie głazy, jakie widziałam wczoraj?</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeIWSRqru4ut9upcnaYJ7Yal6rYXzts-eS9MJtuWOHQVabSJNCgZ4UUfKEloPk6F3nKxeI0PiRjKs2xIs3a2RBvaNmTKymwx361Fxf-oa_ua8EROyfO4zvBCiW34hwUE5xL1N2mN97DA/s1600/SAM_0039.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjeIWSRqru4ut9upcnaYJ7Yal6rYXzts-eS9MJtuWOHQVabSJNCgZ4UUfKEloPk6F3nKxeI0PiRjKs2xIs3a2RBvaNmTKymwx361Fxf-oa_ua8EROyfO4zvBCiW34hwUE5xL1N2mN97DA/s320/SAM_0039.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Z racji, że Islandia należy do wąskiego grona miejsc na świecie gdzie można podziwiać gejzery, to nie mogło mnie to ominąć. Byłam w miejscu, od którego to zjawisko ma swoją nazwę:D jeśli gdzieś istnieje wejście do piekieł, to jest ono na Islandii. Gorąca gleba, wybuchające gejzery, intensywny zapach siarki, która glebie nadaje czerwony kolor. Kiedy widzi się słup wody wyrzucony na 30 metrów, to czuje się tu moc natury!</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdqi21LJ6Z1YdIZtRYZDnXijAlh49KzVoI7sBc3Zt0gfQIEHpHTyOdjrHh1uexRYuqBgMfDhs8WAEkjlFw6iazX1ALtsqPunWMXFe8bvwKCbLj_-wEPmbSRebeuCIeyPo8yRxk2q03OQ/s1600/SAM_0062.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdqi21LJ6Z1YdIZtRYZDnXijAlh49KzVoI7sBc3Zt0gfQIEHpHTyOdjrHh1uexRYuqBgMfDhs8WAEkjlFw6iazX1ALtsqPunWMXFe8bvwKCbLj_-wEPmbSRebeuCIeyPo8yRxk2q03OQ/s320/SAM_0062.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEyloh2ONGVefOiHEIhHxJy2ARxsC68bb94YKKTNMbsa6Fq9ceyHtgRphGNT3yWwf0IIAcYvU47D3eUTvKNPo-L2R_PiTOp1OopejegsF-vRLW5rhaznBxwuKfizBH_pAJm7pAho3Wpg/s1600/SAM_0052.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjEyloh2ONGVefOiHEIhHxJy2ARxsC68bb94YKKTNMbsa6Fq9ceyHtgRphGNT3yWwf0IIAcYvU47D3eUTvKNPo-L2R_PiTOp1OopejegsF-vRLW5rhaznBxwuKfizBH_pAJm7pAho3Wpg/s320/SAM_0052.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Miałam okazję widzieć też kilka kościołów, ale przyznam, że architektura sakralna na wyspie dupy nie urywa, więc nie będę się tu rozpisywać. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">
Lecę bo jutro o 7 wyjeżdżam. W planie konie i inne cudeńka.</div>
<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-44338057450646396852012-04-30T00:36:00.003+02:002012-05-01T00:56:34.621+02:00Przylot na Islandię<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on">
Po przylocie mała nerwówka na kontroli, bo ochroniarze z użyciem psów szukali narkotyków.Toć ja w torbie miałam kilogram kabanosów! Gdyby pies wyczuł mięso, mogło by dojść do nieprzyjemnego nieporozumienia. Udało mi się bezpiecznie przejść kontrolę, a po drugiej stronie czekali na mnie znajomi taty. Kiedy jechaliśmy samochodem do Reykjaviku podziwiałam zza okna krajobrazy. Za szybą dominowała zieleń, brąz i fiolet. Ani jednego drzewa, tylko mchy porastające skały i góry na widnokręgu. Niektóre rozrzucone głazy przypominały ludzi, a ja się zastanawiałam, kto je tak poukładał. Gdy wjechaliśmy do miasta zaczęłam zachwycać się małymi, kolorowymi domkami. Bardzo się ucieszyłam, gdy okazało się, że będę mieszkać w samym centrum starego miasta, właśnie w jednym z takich domków!<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrieLfE30hfVw2trh9FRoKYqGSR7YCdC9CHiPNek9sT4KfbEgRPhqA7OXHLpOaiqEypgFKnGQLGth-ygZG5s2mFiAmpeODaQmXcaV0ujEW6CgC14MmK-vy2Tnbp1hgHXspH4Izb0AdlA/s1600/SAM_9923.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgrieLfE30hfVw2trh9FRoKYqGSR7YCdC9CHiPNek9sT4KfbEgRPhqA7OXHLpOaiqEypgFKnGQLGth-ygZG5s2mFiAmpeODaQmXcaV0ujEW6CgC14MmK-vy2Tnbp1hgHXspH4Izb0AdlA/s320/SAM_9923.JPG" width="320" /></a></div>
Niebieski budyneczek, pierwsze piętro, okno po lewej- to mój pokój! Obok kuszą przyjemne zapachy, ale ceną 30 zł za hamburgera powoduje, że ze smakiem jem kupione w Polsce pulpety za 3,5. Mój host jest miły oraz troszkę dziwny. Nie powiem Wam jak się nazywa, bo nie potrafię tego wymówić(jak się cieszę, że w angielskim jest uniwersalne You:)). Po rozpakowaniu się wybrałam się razem z nim na spacer po Reykjaviku. Zaczęliśmy zwiedzanie od katedry Hallgrimskirkja, która jest 5 kroków od naszego domu. W przewodniku napisane jest, że zadziwia swoją pustką. Mimo, że to wcześniej przeczytałam, to nie byłam przygotowana na takie puchy:P Roztaczał się za to z jej wierzy niezły widok na stolicę.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhrpDCvLQo0y9_KAhe1R_1CursT5M3uZJzYn9KTPlHCUrjwau1h6sK0I7KC6yByLGCUpQLHgCGWHIuEBqkxzrqjFf0xB2AjKBohPQiRXinaxZne3dZS_IwYhzpTvit79eRU5fBxGy7Nw/s1600/SAM_9884.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhrpDCvLQo0y9_KAhe1R_1CursT5M3uZJzYn9KTPlHCUrjwau1h6sK0I7KC6yByLGCUpQLHgCGWHIuEBqkxzrqjFf0xB2AjKBohPQiRXinaxZne3dZS_IwYhzpTvit79eRU5fBxGy7Nw/s320/SAM_9884.JPG" width="320" /></a></div>
Tuż u stup katedry znajduje się pomnik Erikssona- wikinga, który ponoć dotarł do Ameryki na długo przed Kolumbem.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu2XEqh9x-vBH4b6fE3-EI6PKPWHyuhyGLCFYQEoq1O_Se2xxCgIK8BqJkH5Th-3nVRnp8qttG3KhlSzZOKwFhedXsWGCXwmISwPtaLkH6dKcYNABV25JOwWD-GVJ2xHsp-1jMxwLeZA/s1600/SAM_9889.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgu2XEqh9x-vBH4b6fE3-EI6PKPWHyuhyGLCFYQEoq1O_Se2xxCgIK8BqJkH5Th-3nVRnp8qttG3KhlSzZOKwFhedXsWGCXwmISwPtaLkH6dKcYNABV25JOwWD-GVJ2xHsp-1jMxwLeZA/s320/SAM_9889.JPG" width="240" /></a></div>
Później udaliśmy się na spacer wąskimi uliczkami centrum. Po drodze mijaliśmy niesamowite domki i domy. Mam ochotę robić zdjęcie każdemu sklepikowi. Bawi mnie mój host, który nic, ale to nic nie wie o swoim mieście. Poprosiłam więc, żeby dla mnie zmyślał. To też mu idzie opornie. Dotarliśmy do jeziorka Tjornin, gdzie ludzie masowo karmią ptaki.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwsOdxKC9wavvS21p6tRHSj9ancWWSMTNpvftNrAJ9Gey2HPRZbwupQgHE7nR40fzoam3tYGxaQ_qYNXYed5zRdl_JoekynUUFYgLjL88O15uvZsxvqG2Z9rjwiJn9Rre7ertZDIKtCA/s1600/SAM_9916.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhwsOdxKC9wavvS21p6tRHSj9ancWWSMTNpvftNrAJ9Gey2HPRZbwupQgHE7nR40fzoam3tYGxaQ_qYNXYed5zRdl_JoekynUUFYgLjL88O15uvZsxvqG2Z9rjwiJn9Rre7ertZDIKtCA/s320/SAM_9916.JPG" width="320" /></a></div>
Po spacerze zamówiłam bilety na jutrzejszy wyjazd. Od 8 rano podbijam Golden Circle, a przyjemność ta wyszła mi 9000koron(załóżmy, że 1000koron=25zł). Zamiast odpoczywać po przylocie postanowiłam spożytkować popołudnie i namówiłam mojego gospodarza na wypad na kompleks basenów pod chmurką Laugardalur, bo jest on ulubionym miejscem mieszkańców. Chcę zaznaczyć, że chcąc wejść na basen musimy się rozebrać do naga i umyć zbiorowo. Podejrzewam, ze właśnie to jest źródłem pewności i otwartości Islandczyków. Skoro każdy od małego, nie ważne czy chudy, czy gruby;ładny czy brzydki;wydepilowany czy nie, stoi nago i myje się zgodnie z instrukcją, to później nie ma też problemów z innymi rzeczami, jak publiczna deklaracja homoseksualizmu(widziałam mnóstwo flag gejowskich).<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjp-K2XSQKmxihW21k7nYx3WN8IFS7Aco6y97IDDny6AqVProyW5sdetIrSy5M6C3d04yWPAM9-C8sGOIOTLgwwO4QmakUNcz9S_XxjJZFSSwernA9SGsROrEBP61f22UmWBTumpPXhKg/s1600/DSC00992.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjp-K2XSQKmxihW21k7nYx3WN8IFS7Aco6y97IDDny6AqVProyW5sdetIrSy5M6C3d04yWPAM9-C8sGOIOTLgwwO4QmakUNcz9S_XxjJZFSSwernA9SGsROrEBP61f22UmWBTumpPXhKg/s320/DSC00992.JPG" width="240" /></a></div>
Z początku wątpliwą przyjemnością wydawało mi się wyjście na zewnątrz w samym(już mokrym) kostiumie, skoro panował tam temperatura plus 4 stopnie. Jednak już po chwili siedzenia w hot potach, gdzie temperatura panowała od 38 do 50 stopni oraz w saunie, ten chłód był wręcz pożądany. Szybko minęły mi 2,5h. Po wyjściu zadziwiały mnie w szatni takie wynalazki jak wirówka do stroju kąpielowego czy lupa do odczytywania wyniku na wadze, która stała w przebieralni.<br />
Na koniec rada dla osób, które chcą się wybrać na Islandię. Weźcie sporo jedzenia. Albo je zjecie, albo sprzedacie zdobywając kasę na bilet powrotny. Po wizycie w sklepie wiem już, że różnica między polskimi cenami a tutejszymi wynosi od 3 do 7 raza.<br />
Dobranoc.</div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7812548600006568279.post-79786367645125112242011-09-21T23:48:00.002+02:002011-11-01T20:35:52.155+01:00Porto-odsłona pierwsza<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on"><div class="MsoNormal"><br />
</div><div class="MsoNormal">12.09.</div><div class="MsoNormal">Rano zjedliśmy tylko po jabłku i musieliśmy się śpieszyć, bo Gerson jechał na spotkanie z firmą. Zabrałam się tym samym autobusem co on, bo miał mnie on zawieść aż pod sam ocean. Porto tworzy aglomerację z mniejszymi miejscowościami nieopodal, do których można się dostać korzystając z tych samych środków transportu.Wysiadłam więc w Matosinhos przy Anemona- instalacji przypominającej wielką sięć rybacką. Stamtąd udałam się na spacer wzdłuż oceanu. Wysoki fale, skaliste brzegi, plaże i kolor oceanu zrobiły na mnie duże wrażenie. Doszłam aż do Monumento ao naufragio. Jest to pomnik przedstawiający wdowy i sieroty po wypadku jednej z rybackich łodzi. Przechodząc obok Senhor do padro dostałam się do centrum miasteczka. Urzekła mnie architektura, tak inna od tego co widziałam w Hiszpanii. Niskie, wąskie, kolorowe domki, kamieniczki stały wzdłuż wąskich uliczek. Porzuciłam mój plan zwiedzania i pozwoliłam sobie się zgubić w tych zaułkach. Po jakimś czasie byłam jednak już troszkę zmęczona, dlatego podjechałam metrem pod Ingreja dom Bom Jesus De matosinhos. Urokliwy kościółek z wspaniałymi zdobieniami wewnątrz. </div><div class="MsoNormal">Zbliżała się godzina na, na którą byłam umówiona na lunch z ludźmi z AIESEC. W ogóle nie udawało mi się złapać autobusu, którym miałam tam dojechać. Złapać to dobre określenie, bo one nie zatrzymują się tu na każdym przystanku, tylko wtedy , gdy ktoś chce wysiąść lub zacznie machać, ze autobus ma się zatrzymać. Mój refleks najwyraźniej nie był zbyt dobry. Raz gdy zatrzymałam jakiś samochód, żeby spytać się o drogę, to właśnie przejechał mój autobus… Kierowca to zauważył, więc życzliwie zgodził się mnie podwieźć na miejsce. Dojechałam na uniwersytet! Na stołówce zamówiłam to co zostało mi polecone-codfish( danie rybne, które może być przyrządzane na 365 różnych sposobów) i deser składający się z cieniutkich kluseczek w słodkim sosie. Bałam się, że za taką porcję będę musiała zapłacić niebotycznie drogo, a wyszło zaledwie 3,5 euro! Kultura studentów w Portugali jest czymś kompletnie innym, niż to co znam w Polsce. Ubrani sią oni w specjalne czarne garnitury i mają kapy(wyglądające jak grube koce) na których mogą przyszywać sobie różne znaczki. Poza tym pierwszoroczni nie mają lekko. Starsi uczniowie dbają o to, żeby młodszych ze sobą zintegrować, a robią to przez dokuczanie im. Byłam światkiem jak zebrali wszystkich świeżaków i kazali im robić różne gupie rzeczy, żeby ich upokorzyć. </div><div class="MsoNormal">Później udałam się nad ocean, gdzie za 2,5 euro wsiadłam do starego, jednowagonowego tramwaju. Podziwiałam z niego kutry rybackie, domki, uliczki, obserwowałam też ludzi. Trasa skończyła się pod kościołem świętego Franciszka. I tutaj zaliczyłam publiczne sikanie na zabytki, ale co zrobić… Nie ma się czym chwalić, ale przejdźmy już dalej. Następie podziwiałam fasady i wnętrza takich budynków jak: Kościół s Nicolau R Infandete D Henrique, Palacio da Bolsa, instytut Wina w Porto, w którym obejrzałam film o regionach, w którym wino jest produkowane, Mercado Ferreira Borges, w którym obecnie jest klub nocny, ja za dnia podziwiałam w nim dzieła pop artu i modern artu. Teraz czekała mnie wspinaczka pod górę, bo Porto(jak z resztą się okazało nie tylko to miasto) cechuje to, że jest w nim wiele wzniesień. Dlatego kogo się nie pytałam, a był w warszawie, mówił, że jest to piękne miasto, bo takie płaskie! Zrobiłam sobie więc dłuższy przystanek w kościele E Torre Dos Clerigos. Łatwo go było znaleźć ze względu na wysoką, charakterystyczną wieżę. Usiadłam sobie na schodkach i wyjęłam muffiny do zjedzenia. Po krótkim odpoczynku i zwiedzeniu wnętrza, posżłam w dół ulicy Ingreja Dos Congregados. Kościół urzekł mnie zwłaszcza niebieskimi zdobieniami na zewnętrznych ścianach. Stamtąd udałam się pod ratusz miejski i kościół Trindade. Zmęczona wsiadłam w najbliższe metro i pojechałam do mieszkania, bo na szczęście dostałam do niego klucze.</div><div class="MsoNormal">Wieczorem poszliśmy z Gersonem na spotkanie z jego znajomymi z AIESEC. Kiedy oni pili tylko piwo, my zamówiliśmy francesinha. Po opisie w przewodniku wiedziałam, ze będzie to kanapka w sosie. Mimo to nie byłam przygotowana na to co dostałam. W sosie piwnym, między dwoma tostami znajdowało się 4 lub więcej gatunków ciężkich mięs, a do tego dostałam jeszcze frytki! Nie było łatwo poradzić sobie z tym potworem, ale się nie poddałam. Z resztą nie mogłam, bo wcześniej dziewczyny mnie uprzedzały, że jest to ciężkie danie, a ja mówiłam chłopcom, że i tak je zjem, bo nie należę do panć. Później wybraliśmy się nad rzekę, bo tam w poniedziałki odbywa się studenckie nocne życie w Porto. Nie mogłam uwierzyć, że znajduje się tam tyle osób w poniedziałkową noc! Tłoczno, głośno i energetyzująco! Ciężko było się przemieszczać pomiędzy ludźmi stojącymi z litrowymi drinkami. Chwilę później też taki miałam na współ z koleżanką. Miło mi się gadało z jednym chłopakiem stąd, który studiując biologię pracuje nad znalezieniem rozwiązania na raka. Poznałam też Adama z USA, który ma korzenie polskie. Po jakimś czasie siedzieliśmy już w samochodzie w drodze do nocnego klubu. Tutaj można swobodnie jeździć po małym alkoholu. Swobodnie to i tak mało powiedziane, bo dziewczyna, która mnie podwoziła, jechała tak szybko, jakby od tego zależało jej życie. Za 3,5 euro weszłam do klubu o świetnym wystroju w środku. Plażowe klimaty, świetna muzyka i dziki tłum! Tańczyliśmy tak do 4 nad ranem. Ja pod koniec miałam już dosyć portugalskich piosenek i tylko czekałam na powrót. </div><div class="MsoNormal">W domu grzecznie poszliśmy spać.</div></div>Unknownnoreply@blogger.com0