Od dawna zbierałam się, żeby to uzupełnić. Niby
niepotrzebnie, bo pewnie tylko dla siebie, ale czuję, ze muszę to z siebie
wyrzucić, zmierzyć się z tym. Indie ciągle są we mnie otwartym rozdziałem.
Zdarza mi się za nimi tak tęsknić, że aż boli. Nie wiem czy tęsknie za tym
krajem, czy może jest to… No właśnie jak to nazwać. To co tam przeżyłam było
dla mnie przełomowe z wielu powodów.
Postanowiłam przepisać moje
notatki z dziennika, który napisałam w trakcie podróży. Nie zamierzam nic z
nich zmieniać. Przestawię te wspomnienia takimi, jakimi je wtedy odczuwałam. Bawi mnie teraz jak to czytam język, którego
używałam, powtórzenia i błędy. Chyba wynika to z tego, że dawno wtedy nie
używałam polskiego, a może nie potrafiłam znaleźć słów, żeby oddać to co się dzieje.
No to skończyła się praktyka i zaczyna się podróż.
26.08./27.08.
Ponieważ długo się żegnaliśmy praktycznie nie mieliśmy szans
zdążyć na autobus… Na szczęście czas w Indiach mierzy się inaczej, to nie dość
że po szalonej jeździe rikszą się nie spóźniliśmy, to jeszcze czekaliśmy aż
autobus ruszy. Ja oczywiście musiałam się rozchorować przed podróżą, więc w
autobusie tylko ciągałam nosem. 4 nad ranem dotarliśmy do Gwalior. To stanowczo
za wcześnie, żeby zwiedzać, a również nie mieliśmy zarezerwowanego hotelu.
Szybka decyzja, płacimy 60 więcej i jedziemy do Orcha. W Orcha zwiedziliśmy
pałac, jak i hotelową łazienkę, w której myliśmy zęby. Nie tak łatwo chodzi się
z plecakiem. Byłam mokra po 5m. Świątynia, obiad, świątynia i…jedziemy do
Khadźuraho. W autobusie spotkaliśmy właściciela geust hous’a, który nam
polecono w Orcha. Wracał właśnie od dentysty. Za 70rupi/noc spałam z
robaczkami…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz