niedziela, 5 maja 2013

Zhouzhuang w towarzystwie Li


Zapomniałam wspomnieć, że wczoraj w pokoju czekał na mnie liścik od Li pracującej w recepcji. Pytała czy chcę się z nią wybrać do Zhouzhuang. Wprawdzie miałam inne plany, ale pomyślałam, że miło będzie spędzić czas z kimś stąd.
Obie zaspane spotkałysmy się rano przed hostelem i wybraliśmy na śniadanie. Kupilysmy w drodzę takie parzaki z mięsem i grzybami w środku. Bardzo mi zasmakowały i były dość sycące i tanie(1.5RNB).
Udałyśmy się najpierw do muzeum Szanghajskiego. Jakie było moje zdziwienie, że jest ono za darmo, mój przewodnik twierdził inaczej. Okazało się, że wszystkie muzea w Chinach są za free. Super! To poszerzyło moje plany na pozostałe miejscowości. Bardzo mi się podobały wystawy. Dawały duży wgląd w historię i kulturę Chin. Podziwiałyśmy antyczną ceramikę, pieczęcie, stroje i wiele innych ekspozycji. W międzyczasie Li sporo mi komentowała lub poruszałyśmy temat różnic kulturowych jakie są między nami.
Później wbrew zapowiedziom managera Li udało nam się bez problemu znaleźć autobus do Zhouzhuang. Po godzinie jazdy byłyśmy już na miejscu, w tym małym miasteczku. Li poczęstowała mnie jajkiem na twardo smażonym w głębokim tłuszczu w intensywnych przyprawach. Była to wątpliwa przyjemność. Ja już tradycyjnie zajadałam się truskawkami. Po kilku minutach marszu i przekroczeniu rzeki znalazłyśmy się w gąszczu wąskich uliczek upstrzonych towarem na sprzedaż i przecinanych licznymi kanałami. Troszkę jak w Wenecji, a to podobno dopiero następnego dnia miałam się znaleźć w chińskim odpowiedniku tego miasta. Za miesiąc ma być jakieś święto na które je się paczuszki z ryżem. Stąd już teraz pojawiają się w różnych ulicznych smażalniach. Kupiłam sobie jedną. W trójkątnej paczuszce z liścia obwiązanego skręconymi pędami znajdował się bardzo, ale to bardzo kleisty ryż o żółtej barwie a w nim można było znaleźć kawałki mięsa. Mniam!
Rzeczka, kanały i pływające po nich łódeczki - wszystko cze potrzebowałam do spełnienia mojego planu o przepłynięciu się gdzieś w Chinach. No i się udało:)
W tym niewielkim miasteczku było sporo taniej niż w miejscach, w których do tej pory byłam, więc skusiłam się na małe zakupy. Znalazłam dla siebie chusty na lato, a Li pomogła mi się też troszkę potargować.
W Szanghaju kupiłyśmy sobie jeszcze obiad na wynos (daj dzo) za 10RNB i zmęczone wróciłyśmy do hostelu. Nie miałam już więcej sił na zwiedzanie, więc tylko spakowałam się na jutro, bo wyruszam rano w dalszą podróż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz