piątek, 10 maja 2013

Można zgubić coś i można zgubić kogoś


Tak... Odkryłam, że w Szanghaju zostawiłam swoje pranie. Krucho więc teraz u mnie z bielizną, co oznacza codzienne pranie. Co jeszcze zgubiłam? Moje ulubione leginsy, które służyły mi tu za pidżamę. One akurat mogły zaginąć w nocnym pociągu, gdy szukałam czegoś w plecaku po ciemku. No cóż, jedzie się dalej.
Rano jak zobaczyłam, że nie ma Lucie w pokoju, to trochę zrobiło mi się smutno, choć przecież nie było powiedziane, że zwiedzamy Xian razem. Obie w końcu jesteśmy w samotnej podróży. Postanowiłam się więc trochę polenić w łóżku, bo z resztą Xian za bardzo mnie nie interesował. I wtedy Lucie weszła do pokoju pytając, czy jestem już gotowa. Ach, a jednak spędzimy ten dzień razem, super! Podziwiam ją zaś cierpliwość, bo jeszcze musiała poczekać, aż się spakuje, w końcu miałam się też wymeldować. Ona jednak nie była lepsza, bo gdy ją byłam już gotowa do wyjścia, to ją wzięło na robienie zdjęć naszemu hostelowi. Bądź co bądź było czemu, ale dlaczego teraz. Na śniadanie wybrałyśmy się w to samo miejsce co wczoraj. Widać, że miejscowi ucieszyli się, że nas ponownie zobaczyli. Tym razem też śmielej nas zagadywali. Wydaje mi się, że byli też zadowoleni dlatego, że nasz powrót oznaczał docenienie ich kuchni. Przy jedzeniu Lucie raz jeszcze podziękowała mi za wczorajszą rozmowę i trochę jeszcze podyskutowałyśmy.
Chwilę potem szukałyśmy przystanku naszego autobusu 610. Gdy w końcu znalazłyśmy, to nasz właśnie odjeżdżał. Ale to nie to co w Polsce, kierowca gdy zobaczył, że machamy, to zatrzymał się obok nas. Po tym jak płaci się w autobusach miejskich wydaje mi się, że w Chinach musi być spore zaufanie społeczne. Przy kierowcy jest puszka, do której wrzuca się pieniądze za przejazd, nie dostaje się biletów, ani nic. I przez całą podróż nie widziałam by ktoś nie zapłacił. Nawet jak wszedł do autobusu i minął puszkę, to kierowca nie reagował. I słusznie, bo taka osoba na ogół szła tylko zająć sobie miejsce, po chwili wracała i płaciła. Zastanawiam się, czy u nas by to przeszło.
Po wyjściu z autobusu widać było od razu w oddali Pagodę Dzikiej Gęsi, która chciałyśmy odwiedzić. Żeby się do niej dostać musiałyśmy przejść przez park. I to miejsce było z pewnością atrakcją dnia. Co kilka metrów były ustawione w nim odlane z brązu postacie chińczyków w ich codziennym życiu. Od jedzenia, przez śpiew, na robieniu siku przez dziecko kończąc. Byłyśmy zachwycone tym miejscem. Przyjemną atmosferę uzupełniała spokojną muzyka jaką była puszczana z głośników.
Później kupiłyśmy bilety i weszłyśmy na teren otaczający padogę. Znajdowało się tam kilka małych pawilonów z figurami różnych bożków. Ładne to, ale widziałyśmy obie już podobne miejsca w Indiach i w Chinach, więc pośpiesznie udałyśmy się w kierunku padogi. I co się okazuje za wejście do niej jest dodatkową opłata. Ją mogłam jeszcze to przyjąć, bo mam zniżkę studencką, ale Lucie się potwornie zdenerwowałam. Zapłaciła sporo za wejście, a teraz miała znów wydać dużo. Miała tego dosyć. Powiedziała, żebym poszła sama. Tak też i zrobiłam. Ale było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że w środku są tylko schody prowadzące na szczyt tej ponad 60 metrowej wieży i tyle. Na tabliczce przed wejściem było napisane, że w środku będzie można zobaczyć i to i tamto, a tu figa z makiem. Wczłapałam się na szczyt i co, może widok choć by mi to zrekompensował, ale nie pogoda była marna, więc za dużo nie było widać. Schodząc myślałam tylko o tym, że jak powiem o tym Lucie, to nie będzie zawiedziona. Tak, tylko jak tu jej to powiedzieć, skoro wychodzę z padogi, a jej nie ma. No to klops. Dlaczego nie pomyślałyśmy, że może do tego dojść. Lucie pewnie gdzieś sobie poszła, bo nie spodziewała się, że wrócę po kilku minutach. Postanowiłam chwilę poczekać, ale nie zapowiadało się, by miała się w ten sposób znaleźć. Przeszłam się po całym terenie kompleksu licząc, że może znajdę ją coś zwiedzającą. Ni widu, ni słychu. A jeśli ona w tym czasie wróciła pod padogę, zobaczyła, że mnie nie ma i doszła do wniosku, że musi tam być coś absolutnie ciekawego, skoro jeszcze jestem w środku i postanowiła jednak wejść? O nie, drugi raz nie będę płacić za wejście. Opuściłam to miejsce i jeszcze tylko chwilę poczekałam przy wyjściu mając nadzieję, że ją zobaczę(ale nic z tego) i ruszyłam dalej. Obie jesteśmy dorosłe, obie podróżujemy same, więc wiedziałam, że damy sobie radę. Bardziej martwiło mnie to, że nie będę miała okazji pożegnać się z tą sympatyczną babeczką.
Z pomocą pewnej Chinki udało mi się znaleźć autobus jadący do miejsca, które chciałam zobaczyć. Prawda jest taka, że wróciłam do odwiedzonej wczoraj dzielnicy muzułmańskiej. Za dnia wyglądała zupełnie inaczej. Przede wszystkim zmieniła się w niej atmosfera. Tempo życia zdecydowanie zwalnia tam w ciągu dnia. Chwila szwędania i trafiłam dokładnie do miejsca, którego szukałam. Wielki Meczet! Jest największy w Chinach, znajduje się też w nim ręcznie przepisany Koran z dawien dawna, jak i wyryty na tablicach kamiennych. Chciałam to miejsce zobaczyć, bo mimo, że byłam już w wielu meczetach, to zastanawiałam się jak architektura chińska wpłynie na wygląd tego budynku. I muszę powiedzieć, że moje przeczucia co do 'zchińszczenia' meczetu się w dużym stopniu potwierdziły. Z zewnątrz wyglądał jak ubogi chiński pawilon, a co do środka, to trudno mi się wypowiedzieć, bo nie wpuszczono mnie do środka, więc tylko podglądałam z zewnątrz.

Gdy znów znalazłam się wśród stoisk to postanowiłam coś sobie kupić. W końcu jeśli pogubiłam tyle rzeczy, to mam wolne miejsce w plecaku. Targowanie się to jest coś co uwielbiam! Tak mnie to wciągnęło, że nawet nie zauważyłam która jest godzina. O nie! Już niedługo pociąg, a ja muszę odebrać jeszcze plecak. Śpiesząc się do hostelu modliłam się w dwóch intencjach: by Bóg dał mi siły by iść wystarczająco szybko mimo bólu i zmęczenia, oraz by było mi dane spotkać Lucie.
Wpadłam na dziedziniec. Docieram do pokoju. Zamknięte. Ach, czyli jeszcze nie wróciła. Cofam się do recepcji i zadyszana próbuję wytłumaczyć, że wprawdzie już się wymeldowałam, ald muszę wejść do pokoju, bo są w nim moje rzeczy. Wyjaśniam dlaczego nie są w przechowalni bagażu i opisuje je dokładnie, by kobiety uwierzyły mi, że nie chcę czegoś ukraść. Weszłyśmy razem do 302 i mimo, że byłam poganiana,to udało mi się jeszcze położyć na poduszce Lucie słodkość, którą kupiłam jej na straganie. Pamiętałam, że bardzo jej wczoraj smakowała i żałowała, że nie kupiła więcej. To był mój sposób, żeby się pożegnać i pokazać, że nie zostawiłam jej intencjonalnie. Jeszcze tylko zabrać rzeczy z pralni i mogę dalej lecieć. Gdy już wychodziłam, to wpadłam na Lucie! Zdążyła już zobaczyć mój prezent, podziękowała i wręczyła mi orzeszki w sezami, które mi kupiła:) Postanowiła mnie odprowadzić, żebyśmy jeszcze miały trochę czasu dla siebie. Pożegnałyśmy się szybko przy bramce kontrolnej, a ją pobiegłam na pociąg. Znów miałam sypialniany, tym razem najtańsze twarde łóżko na samej górze. Z trudem się wdrapałam, ale jestem już na miejscu. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz